Wszystkie posty są publikowane za wiedzą i zgodą ich autorów.

środa, 19 września 2018

Clínica 0-19: Fałszywa nadzieja dla pacjentów z DIPG w Monterrey (część 2 z 3)

David Gorski

W ubiegłym tygodniu pisałem o Clínica 0-19 - klinice w Monterrey w Meksyku, której lekarze twierdzą, że są w stanie leczyć śmiertelnego raka mózgu DIPG stosując chemioterapię dotętniczą i immunoterapię. W tym tygodniu piszę o tym, czego dowiedziałem się od zeszłego tygodnia, a konkretnie dużo więcej o tym, co ci lekarze robią, dlaczego jest to z naukowego punktu widzenia wątpliwe i niesprawdzone, i dlaczego coraz bardziej surowo oceniam tę klinikę, która wykazuje wszelkie przejawy bycia drapieżczą kliniką sprzedającą niesprawdzone leczenie za bardzo wysoką cenę.

Zeszłotygodniowy post o Clínica 0-19 w Monterrey w Meksyku, która oferuje, często błędnie określaną jako "rewolucyjną" i "eksperymentalną", nową terapię na rozlanego glejaka pnia mózgu (DIPG) - śmiertelną chorobę, która w nieproporcjonalny sposób dotyka dzieci -  wywołał dużą reakcję. Takiej reakcji nie pamiętam, odkąd pierwszy raz napisałem na temat Stanisława Burzyńskiego. W Clínica 0-19 założyciele Instituto de Oncología Intervencionista (IDOI lub Institute of Interventional Oncology), onkolog dziecięcy dr Alberto Siller i internista neuroradiolog dr Alberto Garcia, oferują słabo opisaną i źle zdefiniowaną chemioterapię dotętniczą pnia mózgu w połączeniu z jeszcze mniej zdefiniowaną i opisaną "immunoterapią" zdesperowanym rodzicom dzieci cierpiących na DIPG. Pobierają przy tym od pacjentów 30 000 dolarów za zabieg wchodzący w skład leczenia składającego się z dziesięciu lub więcej takich zabiegów, wykonywanych głównie w pobliskim szpitalu Angeles.

Czytając historie zdesperowanych rodzin, głównie z USA, Wielkiej Brytanii i Australii, sprzedających mienie, samochody i domy, zwracających się do mediów społecznościowych i stron prowadzących zbiórki pieniędzy, próbując zgromadzić ogromne sumy potrzebne na opłacenie leczenia, miałem mdlące uczucie déjà vu, biorąc pod uwagę moje wieloletnie doświadczenie w pisaniu o Klinice Burzyńskiego i antyneoplastonach. W identyczny sposób liczne newsy o rodzinach dzieci z DIPG, zabierających je do Monterrey, przypomniały mi historie rodzin pacjentów Burzyńskiego z DIPG, udających się do Houston. Z kilkoma zaledwie wyjątkami bezkrytycznie opisywały leczenie oferowane przez IDOI jako "eksperymentalną" terapię lub "eksperymentalny" protokół, czasem tylko napomykając - jeśli w ogóle – o jakiejkolwiek krytyce skierowanej w stronę tamtejszych lekarzy. Ujmijmy to w ten sposób. Aby być terapią eksperymentalną, leczenie musi być w fazie aktywnych testów w laboratorium i muszą być prowadzone badania kliniczne, a lekarze prowadzący IDOI nie prowadzą żadnych badań. Po prostu przeprowadzają leczenie i obciążają pacjentów kosztami, usprawiedliwiając niespełnienie nawet najbardziej podstawowego wymogu publikowania statystyk dotyczących przeżycia i nawrotów, mówiąc, że są "zbyt zajęci ratowaniem życia". Ale jest jeszcze gorzej. W marcu, w odpowiedzi na naiwne historie w australijskiej prasie o "cudownych wynikach leczenia", fundacja Cure Brain Cancer (CBCF) z Australii zaoferowała zasponsorowanie eksperta DIPG, który pojechałby do Monterrey, aby sprawdzić, co robią dr Siller i dr Garcia w Clínica 0-19 i w Hospital Angeles i sprawdzić, czy są oni na dobrej drodze. Fundacja zaoferowała jednocześnie sfinansowanie badania klinicznego protokołu IDOI, jeśli ekspert uznałby wyniki za obiecujące. Odpowiedź kliniki to jeszcze więcej wymówek i obstrukcji. Minęły już cztery miesiące i, o ile mogłem się przekonać, dr Siller nadal nie skorzystał z propozycji CBCF.

Nie spodziewałem się, że będę ponownie pisać o Clinica 0-19 tak szybko, ale, jak wspomniałem wcześniej, reakcja na zeszłotygodniowy post raczej zmusza mnie do tego, żebym to zrobił. Co zabawne, naturopatka Kim Beauchamp nie była zbytnio uszczęśliwiona moim pierwotnym – błędnym - opisem jej strony Making DIPG History jako części Clinica 0-19. To był błąd, który z przyjemnością poprawiłem. Potem jednak, kiedy zgłosiła sprzeciw wobec tego, że nazwałem stronę fanpagem kliniki, określając to mianem „oszczerstwa”, zmieniłem tekst, zwracając uwagę na użycie przez nią „formułki szarlatańskiej” i wspomniałem, że uważam naturopatię za szarlataństwo (dając do zrozumienia nie-lekarce Beauchamp, że trzeba uważać, o co się prosi).

Co ważniejsze jednak, otrzymałem kilka e-maili od rodziców, którzy zabrali dzieci do Monterrey w celu leczenia DIPG. Wszyscy wyrazili takie samo niezadowolenie, że o tym napisałem. Otrzymałem również wiadomość od osoby, której krewny został zabrany przez rodziców do Monterrey i doktorzy Siller i Garcia nie zrobili na nich dobrego wrażenia. W końcu, dowiedziałem się dużo więcej na temat chemioterapii i immunoterapii, które są tam stosowane. Powiedzmy, że nie zrobiły na mnie specjalnego wrażenia.

Tego wszystkiego było za wiele jak na jeden post, nawet jak na poziom słowotoku Gorskiego. A więc zdecydowałem się podzielić tę dyskusję na dwie części. W tym poście skupię się głównie na nowych informacjach o tym, co tak naprawdę robią doktorzy Siller i Garcia i dlaczego jest to nie do obrony z punktu widzenia nauki i etyki. W przyszłym tygodniu lub trochę później w lipcu zakończę, tworząc taką jakby trylogię (podobnie jak w przypadku Rigviru), której ostatni post skoncentruje się na historiach poszczególnych pacjentów. Powiedzmy sobie tak: będę się teraz bacznie przyglądał działalności Clínica 0-19, tak, jak od siedmiu lat robię to w sprawie Stanisława Burzyńskiego. Będę śledził tę sprawę, a te trzy posty – ten jest drugim - to zapewne będzie dopiero początek.

Mistyczna, magiczna chemioterapia dotętnicza oferowana w Clínica 0-19

Jeśli czytaliście mój poprzedni post, wiecie, że spory kawałek tekstu poświęciłem na próbę dojścia do tego, co doktorzy Siller i Garcia tak naprawdę stosują. Nie reklamują, nie publikują ani nie podają w internecie informacji o tym, jakie dokładnie chemioterapeutyki wstrzykują do tętnic prowadzących do pnia mózgu. Na internetowej stronie IDOI pod nagłówkiem „leki”, jedyne, co możemy przeczytać to to:

„Częścią naszego protokołu jest używanie szeregu różnych leków. Niektóre z nich są pomocne w chemioterapii cytotoksycznej, celowanej terapii molekularnej oraz immunoterapii. Wszystkie te środki są stosowane w określonej sekwencji i dawkowaniu. Wszystkie leki są postrzegane jako ważny parametr w ustalonym wcześniej czasie podania. Wszystkie te warunki są niezwykle ważne w doprowadzeniu do rezultatów, które osiągnęliśmy. Pracowaliśmy przez dziesięciolecia w celu poprawy tych technik i tym właśnie różnimy się od innych.”


Zauważcie, że nie podają nawet jednego przykładu. Można by było na przykład spekulować, że jednym z tych środków mógłby być temozolomid. Chociaż nie poprawia on ogólnego wskaźnika przeżywalności ponad to, co osiąga się radioterapią, istnieją dowody, że poprawia przeżywalność u części pacjentów z DIPG. W istniejących próbach klinicznych chemioterapii dotętniczej, jak ta w szpitalu Johns Hopkins, używany jest melfalan. Natomiast doktorzy Siller i Garcia, co odkryłem w wiadomościach od rodziców, używają 11 różnych chemioterapeutyków, bez żadnych racjonalnych przesłanek czy zasady, na której oparta byłaby ich selekcja.

Po opublikowaniu poprzedniego postu skontaktowała się ze mną również pewna pani onkolog i dała mi znać, że w przeszłości miała powód, żeby skontaktować się z doktorami Sillerem i Garcią i zapytać, czego używają. W odpowiedzi okazało się, że używali  1 mg cisplatyny, 15 mg cetuksymabu, 0.25 mg doksorubicyny i 12.5 mg Avastinu. Cisplatyna jest zawierającym platynę chemioterapeutykiem, który zakłóca replikację DNA w szybko dzielących się komórkach, a doksorubicyna jest antybiotykiem antracyklinowym, który wbudowuje się w DNA i również zakłóca jego replikację. Cetuksymab zakłóca aktywność receptora nabłonkowego czynnika wzrostu i jest najczęściej używany w złośliwych nowotworach jelita grubego oraz głowy i szyi. Nie zostało wykazane, aby wydłużał przeżywalność w DIPG, przynajmniej w połączeniu z irynotekanem. Avastin, rzecz jasna, jest czynnikiem antyangiogennym (lekiem, który zakłóca wzrost nowych naczyń krwionośnych mających odżywiać guza). Wyniki badania klinicznego II fazy, które testowały jego połączenie z irynotekanem w leczeniu nawrotu DIPG (co, spójrzmy prawdzie w oczy, jest tym, z czym większość pacjentów jeździ do Clínica 0-19) były rozczarowujące, bez pozytywnych efektów.

Nie mogę również nie zauważyć, że te dawki są bardzo niskie. Na przykład, typowa dawka Avastinu to pomiędzy 5 a 15 mg/kg wagi ciała co trzy tygodnie. Dla przeciętnego dziecka ważącego 10-20 kg jest to dawka nawet 20 razy niższa niż rekomendowana. (Nie wspominając już o fakcie, że o ile wiem Avastin nie został zaaprobowany przez FDA do stosowania u dzieci, co pokazuje, że kiedy doktorzy Siller i Garcia mówią, że używają tylko zaaprobowanych przez FDA środków, trochę mijają się z prawdą.) Podobnie, zwrócono mi uwagę, że dawki doksorubicyny i cisplatyny są nawet niższe. Na przykład, dawka cisplatyny dla dzieci z guzami mózgu poza wskazaniami wynosi około 60 mg/m2 (jest to obszar powierzchni ciała, lub dawkowanie oparte na BSA). Przeciętna trzylatka w 50-tym centylu ma 95 cm wzrostu i waży ok. 14 kg, co wymaga dawki 26 mg. Podobnie, doksorubicynę podaje się u dzieci zwykle w ilości pomiędzy 35 a 75 mg/m2. Widzicie, o co chodzi.

Oczywiście można wysunąć argument, że jeśli wstrzykuje się leki dotętniczo w okolice guza, można tam osiągnąć stężenie leku wystarczająco wysokie, żeby zadziałał – na tym jakby polega cała idea. Czy jednak ktokolwiek myśli, że doktorzy Siller i Garcia faktycznie wykonali trudne badania farmakokinetyczne i farmakodynamiczne na zwierzętach i ludziach niezbędne do określenia tych niższych dawek? Ja zdecydowanie nie. Osobiście myślę, że po prostu wzięli je z sufitu. Jeśli natomiast to zrobili i nie opublikowali tych danych, nie wygląda to wcale lepiej, ponieważ trzymają w sekrecie ważne informacje. Ale byłbym w szoku, gdyby doktorzy Siller i Garcia zrobili cokolwiek przypominającego rygorystyczną pracę przedkliniczną, żeby ustalić te dawki.

W zasadzie, jeśli się to podsumuje, wyniki badań klinicznych chemioterapii w leczeniu DIPG są bardzo rozczarowujące. Więc w gruncie rzeczy, mamy tutaj wiele chemioterapeutyków bez udokumentowanego znaczącego działania na DIPG. Zwrócę jeszcze uwagę , że wspomniana onkolog miała poważne podejrzenia, że dr Siller nie ujawnił całego systemu leczenia, gdyż albo to, albo ma niewiarygodnie drogich dostawców tych leków (osobiście zgadzam się z tym, ale nie byłbym zdziwiony, gdyby to właśnie składało się na leczenie w tamtym czasie, z pokaźnym narzutem, za który płacili pacjenci). Zauważyła też, że nawet to, co zostało ujawnione było znacznie bardziej toksyczne niż paliatywna terapia radiacyjna, co jest niezaprzeczalne (artykuły przeglądowe, które czytałem, zwracały uwagę na stosunkowo wysokie występowanie krwawienia do guza jako komplikacja po zastosowaniu niektórych z tych chemioterapeutyków). Dodajmy do tego absolutny brak transparentności w tym, jakie chemioterapeutyki są stosowane, a zwłaszcza w jaki sposób dr Siller decyduje, których z nich użyć u poszczególnych pacjentów i w jakiej kolejności, i moje sceptyczne antenki zadrgały szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej. Dr Siller twierdzi, że istnieje zasada, według której podejmuje te decyzje, ale jej nie ujawni. Jak dla mnie, to w oczywisty sposób sugeruje, że wymyśla na bieżąco, co zrobić dalej, a stosowanie „spersonalizowanego” schematu leczenia jest wymówką służącą do twierdzenia, że nie może być ono badane w próbach klinicznych i jest tą samą wymówką, którą stosują homeopaci.

Kolejna osoba, która kontaktowała się z doktorem Sillerem napisała do mnie i dała mi dłuższą listę z zeszłego roku. Lista zawiera nazwę handlową, nazwę generyczną i procesy, które są blokowane przez te leki:

Zaltrap (ziv-aflibercept) (VEGF – vascular endothelial growth factor, czynnik wzrostu śródbłonka naczyniowego; angiogeneza)

Laedemab (nimotuzumab) (EGFR – epidermal growth factor receptor, receptor nabłonkowego czynnika wzrostu)

Camptoop (topotekan) (topoizomeraza)

Opdivo (niwolumab) (PD-1)

Avastin (VEGF; angiogeneza)

Trixilem (metotreksat) (reduktaza dihydrofolianowa)

Jevtana (kabazytaksel) (inhibitor mikrotubul)

Yervoy (ipilimumab) (CTLA-4)

Adriamycyna (doksorubicyna) (topoizomeraza)

Blastolem (cisplatyna) (replikacja DNA)

Wow! To jest dopiero rzucanie wszystkiego, co wpadnie w ręce w kierunku guza – bez żadnego ładu i składu. Część z tych leków jest stara i niezbyt droga (np. metotreksat, doksorubicyna), ale niektóre z nich są nowe i bardzo drogie (np. Opdivo). Niektóre z nich są również zbędne. Przykładowo, po co aż dwa leki działające na VEGF? Po co Opdivo, który jest inhibitorem PD-1, działającym na limfocyty T? Dodatkowo, im więcej leków, tym większa szansa na skutki uboczne, nieprzewidziane interakcje i synergistyczną toksyczność. Szczęka mi opadła, kiedy przeczytałem tę całą listę. Pamiętajmy też, że lista jest sprzed roku. Kto wie, co jeszcze dr Siller dorzucił do swojej diabelskiej mikstury?

Owszem, jest możliwe, że te chemioterapeutyki, zwłaszcza wstrzyknięte prosto w arterie prowadzące do pnia mózgu, mogą powodować odpowiedź w postaci zmniejszenia się guza, ale tylko za cenę znacznej toksyczności. Nie zapominajmy też, że są to dzieci, niektóre z nich w wieku przedszkolnym. Za każdym razem, kiedy są poddawane chemioterapii dotętniczej, muszą zostać poddane narkozie, co oznacza, że dzieje się to wielokrotnie. Nie zapominajmy też, że za każdym razem, kiedy pacjent ma chemioterapię dotętniczą, duży cewnik jest wprowadzany do tętnicy udowej i prowadzony do właściwych tętnic za pomocą fluoroskopii. Dzieci mają również liczne punkcje lędźwiowe, aby wprowadzić leki dooponowo (do płynu mózgowo-rdzeniowego, w którym zanurzony jest mózg i centralny układ nerwowy).

Więc co wyróżnia ten protokół? Odpowiedź, którą znalazłem w sekcji FAQ IDOI nie jest specjalnie przekonująca i prawdopodobnie nie byłaby przekonująca dla nikogo, kto leczy pacjentów onkologicznych z perspektywy opartej na nauce:

„Leczenie dotętnicze istnieje od dawna. Co więc jest w nim innego tutaj?

Oczywiście leczenie tą drogą (dotętniczą) było już wypróbowywane i nadal jest w niektórych miejscach. To, co wyróżnia nasze leczenie to przygotowanie, mieszanie, dawkowanie i kolejność administrowania poszczególnych leków, które wchodzą w skład naszego modelu leczenia. Wykorzystujemy również drogę dooponowej do wprowadzania pewnych leków.”


Tłumaczenie: to jest nasz magiczny protokół, o którym nic wam nie powiemy. Zaufajcie nam.

O co chodzi: jest całkiem możliwe, że wprowadzanie toksycznej chemioterapii i terapii celowanej prosto do tętnic zaopatrujących guza i do płynu mózgowo-rdzeniowego może powodować, że DIPG się skurczy. Jednak problem w tym, że sprzeczne z intuicją wieloletnie doświadczenie mówi onkologom, że początkowa odpowiedź/zmniejszenie niekoniecznie oznacza większą generalną przeżywalność. Oczywiście zmniejszenie się guza jest lepsze niż jego brak albo powiększenie podczas leczenia, ale było wiele prób klinicznych, w których początkowe skurczenie się guza nie doprowadziło do wydłużenia życia. Dlatego tak ważne są badania kliniczne, w których ocenia się generalną długość przeżycia w grupie otrzymującej leczenie. Dodajmy do tego fakt istnienia przypadków, które odstają – czasem nawet znacznie - od prognoz, a kliniki takie, jak Clínica 0-19 podlegają błędowi przeżywalności (survival bias), który polega na tym, że słyszymy o pacjentach, którzy radzą sobie lepiej niż tego oczekiwano, ale już nie tak często (a raczej wcale) o tych, którzy radzą sobie przeciętnie lub gorzej – i potrzeba opublikowania przez doktora Sillera jego statystyk przeżywalnosci staje się moralną i naukową koniecznością. Jeśli jego statystyki są znacznie lepsze niż dane historyczne, może to oznaczać, ze jest na tropie czegoś, choć też niekoniecznie. Pamiętajmy, że pacjenci, których leczy, zwłaszcza ci z Australii i Wielkiej Brytanii są w stanie wytrzymać długie podróże do Meksyku, co sugeruje, że są w fizjologicznie lepszym stanie niż przeciętny pacjent z DIPG i pochodzą z rodzin, które albo stać na wydanie 300 000 dolarów albo którzy potrafią taką sumę szybko zebrać. Można się spodziewać, że tak czy inaczej tacy pacjenci jako grupa prawdopodobnie będą sobie radzić lepiej niż przeciętnie.

Ale co z tą immunoterapią?

Rodzice jednego z pacjentów, którzy do mnie napisali, poczuli się urażeni moja spekulacją, że „immunoterapia” stosowana przez doktora Sillera może być jakimś rodzajem terapii CAR-T dla biednych.CAR-T jest najnowszą innowacją w immunoterapii, w której pobiera się limfocyty T pacjenta, modyfikuje je genetycznie, aby atakowały guz pacjenta, i wprowadza je z powrotem do organizmu. Jedynym powodem, dla którego popełniłem tę spekulację jest to, że nie mogłem nigdzie znaleźć informacji, co dr Siller mógłby robić. Na szczęście, ta sama mama, choć była na mnie najwyraźniej zła i myślała, że mnie „zagnie”, uzupełniła moją wiedzę:

„Co więcej, ich immunoterapia również ma miejsce poza kliniką. Krew jest wysyłana do laboratorium przy Uniwersytecie Monterrey, białe i czerwone krwinki są oddzielane i dodaje się  dendrytyczne komórki T, co jest dokładnie nadzorowane przez dr Cristinę Rodriguez i jej chemików. Kiedy komórki dojrzeją, co trwa 7 dni, są transportowane do szpitala Angeles, gdzie są podczas leczenia wstrzykiwane z powrotem do ciała dziecka.”


Nazwisko Cristiny Rodriguez pojawiło się już wcześniej w materiałach, które czytałem, ale nie byłem pewien, czy było połączenie z Clínica 0-19. Znając jej nazwisko, mogłem po nim co nieco wyszukać w internecie. Po pierwsze, dowiedziałem się, że nie ma takiego wydziału na Uniwersytecie Monterrey, w którym widniałoby jej nazwisko. Jest jednak María Cristina Rodríguez Padilla, PhD, na Uniwersytecie Nuevo Leon, która wydaje się pasować do opisu, patrząc na jej CV i stronę uniwersytetu, na której widnieje jako profesor i kierownik Wydziału Mikrobiologii i Immunologii oraz dyrektor Laboratorium Wirologii i Immunologii w Szkole Nauk Biologicznych Universidad Autonoma de Nuevo Leon. Jej zainteresowania badawcze to:

  • immunologia–nowotwór złośliwy-wirus
  • biotechnologiczny rozwój modyfikatorów odpowiedzi biologicznej w diagnostyce i terapii
  • opracowywanie i implementacja substancji biologicznych

Tak, to wydaje się być właściwa profesor Cristina Rodríguez, choć nie mogę być na 100% pewny. Na pewno wydaje się mieć właściwe kwalifikacje.

Ale komórki dendrytyczne? Serio? To technologia z lat 90-tych. Pamiętam, że czytałem o komórkach dendrytycznych jako nowym sposobie stosowania immunoterapii kiedy byłem studentem w latach 90-tych. To była nowość prawie ćwierć wieku temu. Generalnie, komórki dendrytyczne są komórkami prezentującymi antygen. Ich główną funkcją jest procesowanie antygenu i prezentowanie go na swojej powierzchni limfocytom T. To sprawia, że są one kluczowym komponentem mechanizmu, dzięki któremu szczepionki generują specyficzną odpowiedź immunologiczną. Metody wykorzystujące komórki dendrytyczne do leczenia nowotworów złośliwych zasadniczo polegają albo na stymulowaniu ich dla wzmocnienia ich antyrakowej aktywności, albo na usunięciu ich, stymulacji w probówce poza ciałem pacjenta i wprowadzeniu ich z powrotem. Istnieją różne strategie do osiągnięcia takiej stymulacji. Nie wiedząc dokładnie, co robi Rodriguez, trudno jest ocenić, jak prawdopodobne jest osiągnięcie przez nią sukcesu.

Komórki dendrytyczne jako strategia immunoterapii w nowotworach złośliwych jest nadal przedmiotem badań, ale ich rezultaty jak dotąd są rozczarowujące, z klasycznym obiektywnym odsetkiem odpowiedzi rzadko przekraczającym 15%. Co ważniejsze, jest bardzo mało danych na temat komórek dendrytycznych jako potencjalnego leczenia DIPG. Najnowsze badanie, które znalazłem jest z Hiszpanii, i jego konkluzją było jedynie to, że jest możliwe wygenerowanie odpowiedzi immunologicznej specyficznej dla DIPG przy użyciu komórek dendrytycznych. Nie oznacza to, że połączenie jakiejś formy szczepionki z komórek dendrytycznych z innymi terapiami nie może okazać się efektywne, ale w DIPG przynajmniej ta strategia jest jeszcze w powijakach i można to co najwyżej opisać jako potencjalne badania wykazujące dowód koncepcji. Stosowanie komórek dendrytycznych razem z chemioterapią dotętniczą wobec braku dużej ilości danych klinicznych i przedklinicznych nie jest naukowo uzasadnione. Tak naprawdę, jest to najzwyczajniej nieetyczne.

Co do profesor Rodríguez-Padilli, trudno mi było znaleźć w PubMedzie cokolwiek, co mogłoby przypominać to, co miałaby ona robić z komórkami dendrytycznymi i DIPG. Nie istnieją żadne jej publikacje n/t DIPG i tylko jedna dotycząca komórek dendrytycznych i AIDS. Nie jest nawet wymieniona jako główna autorka. Ma natomiast publikacje na temat immunoterapii i nowotworów złośliwych (co dziwne, jest też współautorką artykułu o psychologicznych efektach grupowej hipnoterapii u pacjentów z rakiem piersi podczas chemioterapii). Tak czy inaczej, trudno mi się domyślić, dlaczego wykonywałaby tego typu pracę dla tak szemranej kliniki jak Clínica 0-19, choć mogę pospekulować. Uważam również za zastanawiające, że na stronach jej poświęconych czy na stronach uniwersytetu nie ma żadnej wzmianki o tej pracy. Wygląda to prawie tak, jakby chciała utrzymać swoją współpracę z doktorami Sillerem i Garcią w tajemnicy (to, albo znalazłem niewłaściwą Cristinę Rodríguez, ale bardzo wątpię). Dlatego jestem wdzięczny, że mama tego pacjenta mi o niej powiedziała. Być może nigdy bym się nie dowiedział, kto stoi za „immunoterapią” dla Clínica 0-19 i IDOI i czym ta „immunoterapia” jest.

Koszt tego wszystkiego

Cała ta terapia o nieudowodnionej skuteczności, w skład której wchodzi 10 lub więcej chemioterapeutyków i leków celowanych molekularnie plus nieudowodniona, domowej roboty, zrób-to-sam, immunoterapia kosztują mnóstwo pieniędzy. To jasne, patrząc na post z grupy facebookowej DIPG Support and Awareness:

Dowiadujemy się tutaj, że:

„W celu otrzymania listy stosowanych leków trzeba się [z nimi] skontaktować, ponieważ leczenie jest dostosowane do potrzeb dziecka i charakterystyki guza oraz medycznej historii dziecka. Stosuje on liczne leki, a to, co jest istotne, to również metoda ich dostarczania, nie tylko same stosowane środki. Leki znajdują się w okolicy guza. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o protokole leczenia, musicie zadzwonić do kliniki i zorganizować rozmowę konferencyjną.”


No cóż, ja już wiem, że nie jestem zachwycony protokołem doktorów Sillera i Garcii. To bardzo przypomina stosowaną przez Burzyńskiego terapię celowaną i chemioterapię: rzuca on wszystko, co mu wpadnie w ręce w okolice guza, bez żadnego pomyślunku i żadnej wiedzy, i wygląda na to, że to właśnie robi również dr Siller.

A oto cennik. Istny przekręt, jak się przekonacie:

„Poniżej znajdziecie post z najbardziej aktualnymi informacjami na temat leczenia i cennika, dostarczonymi przez mamę dziecka z DIPG, która kontaktowała się z kliniką i była uprzejma podzielić się nimi w poście do innych rodziców.  Z reguły należy się spodziewać, że każda runda leczenia oraz podróż będą kosztowały ok. 20 000 dolarów. Przeczytajcie proszę:


‘Dr Siller i dr Garcia stosują leczenie dotętnicze różnych guzów mózgu od 18-20 lat. Poszczególne leki są stosowane w różnych typach i charakterystykach guzów. To nie jest sytuacja, w której to samo leczenie jest stosowane u wszystkich. Najnowsze leki dają bardziej zaawansowane efekty. Przez lata dzieci z różnymi guzami mózgu osiągały u niego NED. Najdłuższy trwa 5 lat i nadal jest pod obserwacją. Regularnie chodzi do swojego lokalnego onkologa i doktorów Sillera i Garcii, chodzi do szkoły w pełnym wymiarze i nie jest na sterydach. Obecny program lekowy na DIPG oraz immunoterapia dają dużą nadzieję na osiągnięcie NED. Obecnie pracują z lokalnym szpitalem, aby móc pokryć leczenie z ubezpieczenia spoza kraju. Będą współpracować z Waszą firmą ubezpieczeniową w opłacaniu rachunków. To się jeszcze nie udało, ale mają nadzieję, że wkrótce będzie to możliwe.


Cennik: 15-17K dolarów. Rozbicie – $7500 dla dra Sillera i jego całego zespołu. $3500 wynegocjowana z apteką cena za leki. $11000 opłaty przed potwierdzeniem wizyty. Potem $5000-6000 za oddział intensywnej terapii/zabieg/rezonans przed zabiegiem dla szpitala. Immunoterapia: typowo rozpoczyna się po kilku cyklach i po odstawieniu sterydów na parę miesięcy. Jest robione wstrzyknięcie dotętnicze i w węzeł chłonny szyjny. Wymagają pobrania 200 ml krwi do uzyskania komórek dendrytycznych i innych komórek. To różni się od immunoterapii IOZK (prawdopod. inna szarlatańska klinika, w Niemczech – Immun-Onkologisches Zentrum Köln, przyp. tłum.). Kosztuje to $10000 i jest przeprowadzane przez lokalną klinikę immunoterapii. Na początek trzeba zaplanować 4-6-tygodniowy pobyt. Jeśli pacjent będzie w dobrym stanie, można wrócić tak szybko, jak to możliwe, ale trzeba być w pełni funkcjonalnym. Po pierwszej wizycie będziecie wracać co 3 tygodnie, za 15-17 tys. dolarów za każdym razem aż do uzyskania NED. Na terapię dotętniczą i immunoterapię razem spodziewajcie się wydawać co najmniej ok. 33 tys. dolarów (tylko za leczenie) za każdym razem (£ 25000).’”


NED, jak pisałem w zeszłym tygodniu, oznacza „brak dowodów na istnienie choroby”. Popatrzcie jednak na listę opłat. Spójrzcie, jak bardzo przypomina ona model Burzyńskiego. Gotówka na dzień dobry, albo, jak w tym poście:

„Leki są podawane przez tętnicę podstawną i udową do pnia mózgu. Zabieg jest wykonywany minimum co 17 dni. Przed każdym zabiegiem dotętniczym robi się rezonans magnetyczny, który pozwala im zobaczyć, jak zareagował guz i dopasować kolejną dawkę leczenia. Robione są dwa wkłucia – jedno w pachwinie, i jedno w plecach. Dzieci są zabierane prosto na oddział intensywnej terapii, a potem do pojedynczego pokoju. Liczba nocy/dni w szpitalu będzie zależeć od tego, jak szybko dziecko dochodzi do siebie. Dzieci mają również przydzielonego pediatrę w szpitalu. Będziecie potrzebować „I-translate”, ponieważ większość pielęgniarek i personelu szpitala nie mówi po angielsku. Płacicie za każdą małą rzecz, której potrzebujecie, za wszystko. Musicie zapłacić depozyt, kiedy przyjeżdżacie do szpitala i całą resztę przed wypisem. Akceptują karty kredytowe/debetowe i gotówkę.”


Oczywiście, że akceptują. Czytanie tego sprawia, że rozumiem, dlaczego administracja szpitala Angeles jest skłonna pozwalać doktorom Sillerowi i Garcii prowadzić u siebie to ich leczenie. Szpital zarabia, jeśli wszystko idzie dobrze, a zarabia jeszcze lepiej, kiedy pacjenci nie radzą sobie tak dobrze i wymagają przedłużających się hospitalizacji. Na przykład, jak wspomniałem w zeszłym tygodniu, Annabelle Nguyen znajduje się w śpiączce, jako że jej DIPG się wznowił. Kosztuje to jej rodziców 2500 dolarów dziennie, a nie mogą jej zabrać do domu do Australii, gdyż koszt lotu medycznego wyniósłby 250 000 dolarów. Na stan z ostatniego weekendu, nadal tam była; dziś daje to już 60 dni w śpiączce. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić okropniejszego dylematu dla rodziny, uwięzionej tysiące mil od domu, która musi wykopać spod ziemi pieniądze na opłacenie wysokich rachunków za szpital, bo przetransportowanie dziecka do domu kosztuje zbyt dużo.

Konwencjonalnej terapii nie zaleca się

Często mówię, że jedną z charakterystycznych dla szarlatanów rzeczy jest to, że za każde niepowodzenie leczenia za pomocą swojego panaceum obwiniają konwencjonalną terapię, jak chemioterapię czy radioterapię, które pacjent przeszedł zanim się u nich znalazł. W tym samym poście na Facebooku, wymieniającym koszty i podającym informacje dla rodzin, dowiadujemy się tego:

„Leczenie to dotętnicza chemioterapia i immunoterapia. Prowadzą immunoterapię, ale dziecko nie może być na sterydach przez kilka miesięcy.”


Jak już wcześniej wiele razy pisałem przy okazji Stanisława Burzyńskiego, powodem, dla którego stosuje się sterydy u pacjentów z guzami mózgu jest zredukowanie stanu zapalnego i obrzęku spowodowanego przez guz. Ponieważ czaszka nie jest w stanie się powiększyć, jakakolwiek opuchlizna powoduje zwiększenie ciśnienia, które może uszkodzić tkankę mózgową. Wyżej wymieniłem jeszcze jeden powód, dla którego te dzieci z DIPG, leczone przez  Clínica 0-19, są prawdopodobnie w lepszej kondycji fizjologicznej niż przeciętny pacjent z DIPG. Oto kolejny. Nie mogą być na sterydach, i to nie przez krótki okres czasu, tylko przez kilka miesięcy. Każde dziecko z DIPG, które miesiącami może obyć się bez sterydów ma guza, który bardzo dobrze zareagował na radioterapię i pozostał w uśpieniu przez całkiem długi czas i/lub jest mniej agresywną, wolno rozwijającą się odmianą DIPG.

Skoro jesteśmy już przy konwencjonalnej terapii, pojawia się tu kolejny niepokojący aspekt protokołu IDOI, o którym nie napisałem w zeszłym tygodniu:

„Nie zaleca się radioterapii przed leczeniem dotętniczym, ale nie jest to wymagane. Będą leczyć dzieci, które miały radioterapię, leczyli już nawet te, które miały ją dwukrotnie. Po leczeniu – dziecko może mieć bóle głowy, mdłości, gorączkę, ból pleców, ból w pachwinie i utratę apetytu zaraz po zakończeniu leczenia.”


Na stronie IDOI FAQ:

„Co myślą Państwo o radioterapii?

Zwykle nie zalecamy radioterapii dla naszych pacjentów, jeśli już to się zdarza (bardzo rzadko), zalecamy ją w określony sposób, aby była ona jak najmniej agresywna dla zdrowych tkanek mózgu wokół guza.

Czy można poddać się leczeniu bez przechodzenia radioterapii?

Tak, to byłby ideał. Dla nas radioterapia jest ostatnim wyborem.”


Większość pacjentów, którzy pojawiają się w Clínica 0-19 to raczej pacjenci, którzy przeszli radioterapię i później mieli oznaki wznowy i to ta właśnie wznowa jest powodem, dla którego rodzice poszukują alternatywy. Jednak mówienie rodzicom, że powinni zrezygnować z radioterapii na rzecz leczenia o nieudowodnionym działaniu, traktując radioterapię jako ostateczność, podczas gdy doktorzy Siller i Garcia poddają dziecko nieudowodnionej, inwazyjnej i potencjalnie toksycznej terapii jest szczytem nieodpowiedzialności.

Im więcej wiem, tym bardziej jestem przerażony

Kiedy pierwszy raz odkryłem Clínica 0-19 i IDOI, chciałem dać doktorom Sillerowi i Garcii mały kredyt zaufania. Oczywiście na podstawie pierwszego wrażenia byłem bardzo podejrzliwy, bo dla mnie zasadniczo wyglądało to na szarlataństwo, pomimo ich chwalenia się używaniem leków zatwierdzonych przez FDA. Im więcej się dowiaduję, tym bardziej jestem przekonany, że moje pierwsze wrażenie było prawdopodobnie prawidłowe. Mamy tu wszystkie sygnały ostrzegawcze: klinika jest bardzo tajemnicza, a jej lekarze nie publikują swojego protokołu, ani nawet statystyk przeżywalności; pobieranie od rodzin ogromnych sum pieniędzy, włączając opłaty na dzień dobry; brak dowodów naukowych na poparcie ich twierdzeń; sieć pacjentów i zwolenników, którzy jednocześnie sprzedają oferowane leczenie poprzez swoje świadectwa i atakują krytyków. To model działalności Burzyńskiego. To również model działalności kliniki Hallwang. To model Clínica 0-19.

W efekcie – pacjenci i rodziny cierpią, jak zobaczymy w kolejnej części, którą obiecuję napisać przed końcem lipca.

oryginalny post: Clínica 0-19: False hope in Monterrey for brain cancer patients (part 2 of 3)
blog: Science-Based Medicine
2 lipca 2018


David H. Gorski, MD, PhD, członek Amerykańskiego Kolegium Chirurgów, jest chirurgiem onkologicznym specjalizującym się w chirurgii raka piersi. Pracuje w Karmanos Cancer Institute, jest również profesorem nadzwyczajnym chirurgii na Uniwersytecie Wayne State.




Udostępnij:

piątek, 31 sierpnia 2018

Clínica 0-19: Fałszywa nadzieja dla pacjentów z DIPG w Monterrey (część 1 z 3)

David Gorski
W Monterrey w Meksyku doktorzy Alberto Siller i Alberto Garcia prowadzą Clínica 0-19, która stała się magnesem przyciągającym pacjentów ze śmiertelnie niebezpiecznym rozlanym glejakiem pnia mózgu (DIPG - diffuse intrinsic pontine glioma). Niestety, ich metoda leczenia jest niesprawdzonym połączeniem 11 chemioterapeutyków wprowadzanych do tętnicy zaopatrującej pień mózgu oraz nieznanej i niesprawdzonej "immunoterapii". Oczywiście wszystko to kosztuje minimum 300 000 dolarów za całe leczenie, a wspaniali lekarze są "zbyt zajęci, aby przeprowadzać badania kliniczne" lub nawet opublikować statystyki dotyczące przeżywalności i odsetka nawrotów, pomimo stosowania tego protokołu przez 20 lat. Ja twierdzę, że jeśli to kwacze jak kaczka... (if it quacks like a duck – gra słów; quack to po angielsku szarlatan, przyp. tłum.)

Zacznę historię Addy Joy Sooter i Clínica 0-19 od końca ze względu na to, że koniec jest tak tragiczny. Szersza publiczność dowiedziała się o niej dwa tygodnie temu, kiedy zdjęcie zamieszczone przez ojca Addy na jej stronie na Facebooku Hope for Addy Joy - Fighting DIPG stało się viralem. Jest to rozdzierające serce zdjęcie 6-letniego brata Addy Joy, Jacksona, żegnającego się i próbującego pocieszyć ją, gdy leżała na łożu śmierci w hospicjum.

Na temat tego zdjęcia i historii Addy Joy i jej rodziny pojawiło się wiele artykułów w tak różnych serwisach informacyjnych, jak Arkansas Patch, Today, mediach powiązanych z FOX, CBS News, itp.

Sama Addy zmarła na DIPG kilka godzin po zrobieniu tego zdjęcia. Ci z was, którzy czytali moje liczne dekonstrukcje opowieści i świadectw Stanisława Burzyńskiego, mających wykazać, że potrafi on leczyć śmiertelne nowotwory mózgu, mogą pamiętać, że DIPG oznacza rozlanego glejaka pnia mózgu, który jest śmiertelnie groźny. Historia Addy Joy, niestety, zaczęła się podobnie jak historie wielu - zbyt wielu - pacjentów Burzyńskiego i miała taki sam przebieg, jak historia jego typowego pacjenta.

Addy Joy nie była jednak pacjentką Burzyńskiego.

W artykułach o tym popularnym zdjęciu zwróciły moją uwagę fragmenty, które wspominają o "eksperymentalnym leczeniu" w Monterrey w Meksyku, które przeszła Addy. Owe wzmianki bardzo mnie zaciekawiły, szczególnie biorąc pod uwagę, że w prawie żadnym z tych artykułów nazwa kliniki i szpitala nie została ujawniona, natomiast samo leczenie było opisane bardzo rzeczowo, tak jakby była to rzeczywiście prawdziwa terapia eksperymentalna. Jednak mając tak dużo doświadczenia w opisywaniu "eksperymentalnych terapii" w Meksyku, które w rzeczywistości okazywały się szarlatanerią, dowiedziawszy się, że Addy Joy Sooter przeszła leczenie w Monterrey, w połączeniu z brakiem wzmianki o tym, na czym ono polegało, oraz informacją, że jej rodzice wydali na to leczenie ponad 200 000 dolarów – to wszystko sprawiło, że moje sceptyczne antenki mocno zadygotały. Więc zacząłem szukać. To, czego się dowiedziałem, jest przerażające, a rodzina Addy Joy nie jest w żadnym wypadku jedyną rodziną, która padła ofiarą lekarzy sprzedających, jak się okazuje, niesprawdzoną i potencjalnie niebezpieczną metodę leczenia.

Zanim jednak wyjaśnię, o co chodzi, trzeba będzie wrócić do początku tej historii.

Addy Joy Sooter kontra DIPG

W październiku 2016 r. Addy Joy Sooter była zdrową, szczęśliwą dwulatką mieszkającą z rodzicami w Arkansas. Wtedy, podczas wycieczki do parku rozrywki Silver Dollar w Missouri, rodzice zauważyli coś bardzo niedobrego:

„Gehenna rodziny rozpoczęła się w październiku 2016r., kiedy Sooterowie spędzili dzień w parku rozrywki Silver Dollar City w Missouri. Tam matka Matta zauważyła, że Adalynn - którą rodzina nazywała ‘Addy’ - zaczęła ‘śmiesznie’ chodzić. Matt, który najpierw podzielił się swoją historią z Love What Matters, mówi, że zauważył, że Addy utyka.

‘Nie wiedzieliśmy, co o tym myśleć, ale sądziliśmy, że mogło to być spowodowane skokiem wzrostu, który właśnie przeszła’ mówi magazynowi PEOPLE. ‘W miarę jak jej się pogarszało, byliśmy coraz bardziej zaniepokojeni’.

Przez następne tygodnie Matt i Chandra zaobserwowali, że Addy ma coraz więcej kłopotów z chodzeniem, często potykała się i upadała. Matt mówi, że dziewczynka miała nawet trudności z trzymaniem swoich przyborów do jedzenia.

Zmartwieni, zabrali wtedy dwulatkę do szpitala, gdzie lekarze znaleźli guza rosnącego na pniu mózgu dziewczynki. Zdiagnozowano u niej rozlanego glejaka pnia mózgu (DIPG). Lekarze powiedzieli, że dziewczynka prawdopodobnie będzie żyła jeszcze tylko przez kilka miesięcy."


Tak zaczęła się historia aż nazbyt (dla mnie) znajoma: małe dziecko, które stoi w obliczu niemal pewnej śmierci w zbyt młodym wieku z powodu śmiertelnej choroby. Rodzina jest zdruzgotana i rozpaczliwie chce ocalić życie córki w jakikolwiek sposób. Jak większość takich rodziców w tych opowieściach, początkowo korzystali oni w leczeniu dziecka z medycyny opartej na nauce. Niestety, jak to zwykle bywa w przypadku DIPG, terapia była skuteczna przez stosunkowo krótki okres po rozpoczęciu terapii w szpitalu dziecięcym w Arkansas w listopadzie 2016r .:

„W ciągu następnych kilku tygodni Addy przeszła dziesiątki zabiegów radioterapii i, ku radości rodziny, guz zmniejszył się prawie o połowę.

‘Ulżyło nam, mieliśmy nadzieję i modliliśmy się, że będzie jednym z tych rzadkich przypadków, w których guz ustabilizuje się’ - mówi Matt. ‘Ale wiedzieliśmy, że są duże szanse, że tak nie będzie.’

I tak się właśnie stało. W lipcu 2017r. lekarze zauważyli, że guz zaczął ponownie rosnąć. Powiedzieli załamanym rodzicom, że nic więcej nie mogą zrobić dla ich małej dziewczynki.”


Gdyby to był artykuł o Burzyńskim, stali czytelnicy wiedzieliby, co będzie dalej. Ale nie było. Nie znaczy to jednak, że to, co było dalej, nie brzmi znajomo:

„Przez prawie rok zabierali małą dziewczynkę do Monterrey na leczenie, a Matt mówi, że jednorazowy wyjazd może potrwać do 12 dni. Podróże i leczenie kosztowały rodzinę ponad 200 000 dolarów - ale Matt mówi, że on i Chandra zrobią wszystko dla swojej – teraz już 4-letniej - córki.”


Historia do tego momentu pochodzi przede wszystkim z magazynu PEOPLE z nieco ponad miesiąc temu. Opowieść jest również znacznie bardziej szczegółowo przedstawiona na stronie facebookowej Sootersów i w obszernych aktualizacjach na stronie GoFundMe. W tym momencie "eksperymentalna terapia" w Monterrey wyraźnie zakończyła się niepowodzeniem, ale Sooterowie uważają, że trochę pomogła ich córce, zanim "przestała działać":

„Teraz - ponad 18 miesięcy później – dziewczynka z Rogers, Arkansas, zszokowała lekarzy tym, że tak długo żyje. Ale rodzice dziewczynki, Matt i Chandra Sooter, mówią, że wiedzą, że jej dni są policzone.

To, że przeżyła ponad 18 miesięcy, jest absolutnie niewiarygodne. Jej lekarze uwielbiają ją i są zaskoczeni tym, jak dobrze sobie radzi - mówi Matt magazynowi PEOPLE. ‘Podczas gdy my robimy wszystko, co możemy, aby wpłynąć na ostateczny rezultat, nie spodziewamy się wygrać tej walki. Nie poddaliśmy się, ale wygląda na to, że przegrywamy wojnę.’"


Tutaj widzimy popularny w alternatywnych świadectwach leczenia nowotworów złośliwych wątek, mianowicie, że pacjent znacznie przekracza oczekiwaną długość życia, którą lekarze początkowo podawali, i to szczęście pacjenta jest wykorzystywane jako dowód na to, że leczenie działa. Nie jest możliwe stwierdzenie, czy to dlatego, że lekarze byli zbyt pesymistyczni (chociaż każdy poważny onkolog zawsze zaznacza przy okazji negatywnej prognozy, że takie szacunki są medianami i że połowa pacjentów będzie żyła dłużej, a niektórzy dużo dłużej), lub czy zrozpaczeni rodzice – jak to zwykle bywa - zapamiętali najbardziej pesymistyczną część tego przewidywania. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia. Dziewczynka cierpiała, a jej rodzice cierpią nadal. Dla celów tej dyskusji ważne jest to, że takie szacunki są wykorzystywane w narracji stosowanej do sprzedaży nieudowodnionych metod leczenia - "leczenie X utrzymywało pacjenta przy życiu dłużej niż sądzili lekarze". Nieważne, że w tym przypadku (jak i w wielu innych) Addy Joy otrzymała pełny cykl konwencjonalnej terapii, z bardzo dobrą odpowiedzią trwającą siedem miesięcy.

W bardziej szczegółowej relacji z historii Addy Joy opublikowanej na Love What Matters, nie ma o wiele więcej szczegółów na temat tego eksperymentalnego leczenia w Meksyku:

„W lipcu 2017r. rezonans magnetyczny potwierdził, że jej guz ponownie rośnie. W ciągu tych miesięcy przeszukaliśmy cały świat szukając leczenia. Rozmawialiśmy z lekarzami w Nowym Jorku, Londynie, Meksyku i prawie wszędzie pomiędzy. Tydzień przed rezonansem Addy otrzymaliśmy wiadomość, że została przyjęta do programu eksperymentalnego w Monterrey w Meksyku. Po wykonaniu badania wysłałem swoją żonę, Addy i naszego syna, aby spędzili weekend z rodziną, podczas gdy ja poczyniłem przygotowania do podróży do Meksyku. W następnym tygodniu wszyscy byliśmy w samolocie w kierunku wielu niewiadomych. Przygotowaliśmy się na długą podróż, ponieważ nie wiedzieliśmy, jak długo tam będziemy. Nasze pierwsze spotkanie z lekarzami w Meksyku i pierwsze leczenie Addy poszły dobrze i mogliśmy wrócić do domu już po kilku dniach. Od tego czasu podróżujemy tam i z powrotem co trzy do sześciu tygodni, aby poddać się leczeniu. Zabiegi są drogie, zapłaciliśmy już ponad 250 000 dolarów za leczenie i bilety lotnicze od lipca 2017r. Bóg dostarczył tych środków za pośrednictwem wielu hojnych ludzi, którzy nieustannie współpracują z nami, aby zadbać o naszą małą dziewczynkę.”


Niestety, nie mogło się to skończyć inaczej:

„W poniedziałek, 7 maja, Addy i moja żona jeszcze raz znalazły się w Monterrey na leczeniu. Byliśmy zaniepokojeni tą podróżą, ponieważ Addy zaczęła mieć pewne objawy i nie byliśmy pewni, co je powoduje. Po rezonansie magnetycznym lekarze wyszli i poinformowali nas, że rozwinęło się wodogłowie, płyn zgromadził się w jej mózgu, i że natychmiast potrzebny jest dren do spuszczenia płynu. Leczenie zostało przełożone i moja żona zarezerwowała lot prosto do Little Rock. Wszczepiono Addy dren i wykonano rezonans kręgosłupa na podstawie pewnych rzeczy, które lekarze widzieli na innym skanie jej mózgu. W środę, 9 września, dowiedzieliśmy się, że rak Addy rozprzestrzenił się na dolną część jej mózgu i na jej kręgosłup. Leczenie w Meksyku, które utrzymywało raka w stanie stabilizacji, nie działało już, ponieważ protokół leczenia został zmieniony, lub ponieważ nowotwór zmutował.”


I tak historia Addy skończyła się tragicznie, pozostawiając zrozpaczoną rodzinę, która wydała ćwierć miliona dolarów na leczenie, którego składników nawet nie znamy. Jak zwykle w przypadku niesprawdzonych metod leczenia, nie jest to wina lekarzy, że leczenie nie zadziałało. Guz musiał ulec mutacji.

Addy Joy nie jest bynajmniej jedyna. Jak się przekonacie, istnieje prawdziwy strumień pacjentów z DIPG podróżujących z Australii do Monterrey, którzy będą leczeni w tej samej klinice, w której leczono Addy Joy Sooter.

Clínica 0-19

Na początku tego postu zauważyłem, że wszędzie brakuje wzmianki o nazwie kliniki w Meksyku, w której Addy Joy Sooter była leczona. Brak tej informacji w tak wielu wiadomościach był jedną z rzeczy, które sprawiły, że moje sceptyczne anteny drgnęły (no cóż, to i cena >200 000 dolarów za leczenie). Trudno się było tego dowiedzieć, ale, jak się okazuje, nie było to niemożliwe. Uparte googlowanie i przeglądanie strony facebookowej Sootersów ujawniły nazwę kliniki w opowiadanej historii – gdzieżby indziej - w The Daily Mail:

„Na tydzień przed złymi wiadomościami Addy została przyjęta do eksperymentalnego leczenia w Clínica 0-19 w Monterrey w Meksyku, dokąd udali się we wtorek rano.

Tam będzie ona otrzymywać chemioterapię metodą dotętniczą, która, miejmy nadzieję, będzie w stanie dotrzeć tak blisko guza, jak to tylko możliwe, aby go unicestwić.

Jej rodzina dowiedziała się o klinice poprzez facebookowe grupy DIPG, do których należą, jak mówi jej ojciec, Matt.

‘Niektóre osoby w grupie już były tam leczone, inne pytały o to miejsce’ - powiedział Matt Daily Mail Online. ‘Podano mi nazwiska kilku osób, z którymi mogłem się skontaktować. Przez nich zaczęliśmy rozmawiać o tym, żeby ją tu sprowadzić i wysłać wyniki MRI i inne informacje na temat jej stanu.’”


Kiedy to czytałem, wzdrygnąłem się. Chemioterapia dotętnicza? Do pnia mózgu? Cóż, niewątpliwie jest to terapia eksperymentalna. Znalazłem na przykład kilka odniesień do takiej procedury w szpitalu Johnsa Hopkinsa. Jest to jednak badanie kliniczne I fazy. Polega ona na zastosowaniu melfalanu dotętniczo w dwóch dawkach. Ponieważ jest to badanie I fazy, z pewnością nie jest to badanie skuteczności; w istocie, we wpisie na ClinicalTrials.gov wyraźnie stwierdzono, że jest to studium wykonalności, którego celem jest "przeprowadzenie jakościowej oceny, czy możemy bezpiecznie dostarczyć chemioterapię dotętniczą pacjentom z postępującym DIPG". Również status badania jest wymieniony na stronie ClinicalTrials.gov jako "zawieszone (badanie zostało zawieszone na czas analizy)". W tym kontekście "zawieszone" oznacza, że badanie zostało przerwane przedwcześnie, ale może zostać wznowione. Co ciekawe, na stronie internetowej Johns Hopkins stwierdzono, że badanie kliniczne jest "obecnie zamknięte w celu analizy". Zawieszenie badania skłania mnie do zastanowienia się, czy wystąpiły problemy z toksycznością, ale nie ma sposobu, aby wiedzieć, dlaczego badanie zostało zawieszone bez skontaktowania się z głównym badaczem lub kiedy (jeśli w ogóle) badanie zostanie wznowione. Trudno też nie zauważyć, że data rozpoczęcia badania przypadała na 2013 rok. Pięć lat to długo jak na zgromadzenie danych z fazy I badań, biorąc pod uwagę jak mała jest zwykle I faza, nawet jeśli badacze dają sobie jeszcze dwa lata na ocenę przeżywalności bez postępu choroby. Poszukiwanie w PubMedzie ujawnia, że wyniki procesu nie zostały jeszcze opublikowane; miejmy nadzieję, że badanie zostanie wkrótce ukończone i opublikowane.

Ujmijmy to w ten sposób. Bez względu na status fazy I badania klinicznego w Johns Hopkins, myśl, że chemioterapia dotętnicza jest wykonywana poza akademickim centrum medycznym, a tym bardziej przez wątpliwej reputacji lekarzy w Meksyku, sprawia, że moja skóra cierpnie. Pamiętajmy, że jest to technika, która jest wykonywana w Hopkinsie, ale jej wynik nie został jeszcze opublikowany. To sprawia, że nie tylko jest ona eksperymentalna, ale także nie zostało jeszcze w żaden sposób udowodnione, że działa lub jest choćby obiecująca. To wszystko oczywiście zakładając, że lekarze w meksykańskiej klinice postępują według takiego samego lub podobnego protokołu. Potem dodają jakąś immunoterapię. Wszystko to jest jednak nieokreślone. Nigdzie nie jest opublikowany protokół, wyniki lub cokolwiek innego niż świadectwa i anegdoty, jak się przekonacie.

Co więc wiemy o tej klinice? Kiedy wyszukiwałem w Google "DIPG Monterrey", pierwszą stroną internetową, która się pojawiła była Making DIPG History in Monterrey, wraz ze stronami na Facebooku i Instagramie. Wszystkie te miejsca są prowadzone przez naturopatkę o nazwisku Kim Beauchamp, która ma krewną z DIPG:

„Koszt jednego roku leczenia w Monterrey wynosi ponad 300 000 dolarów - bez nieprzewidzianych komplikacji i przedłużających się pobytów w szpitalu. Ale kiedy rodzice znajdują coś, co może pomóc uratować życie ich dziecka, nic ich nie powstrzyma, żeby mu to zapewnić.

Kim Beauchamp jest lekarką naturopatką i pisarką. Jesienią 2016 roku u córki jej kuzynki Jeni, Kiry, zdiagnozowano DIPG. Od tamtej pory Kim angażuje się w społeczność DIPG, wspieranie rodzin i szerzenie wiedzy o DIPG z nadzieją na powstrzymanie tej niszczycielskiej choroby.

Po tygodniu spędzonym z Jeni i Kirą w Meksyku i bezpośrednim obserwowaniu wpływu DIPG na dzieci, ogromnych wyzwań w obliczu których stają ich opiekunowie oraz głębokich zmian, jakie leczenie w Monterrey wprowadza w dzieciach, które je otrzymują, Kim udała się do fotografa i założyciela Projektu 3.8 o pediatrycznej świadomości nowotworowej, Robyna Ivy'ego, z pomysłem, aby wspólnie udać się do Monterrey i wspólnie dokumentować przeprawy tych dzieci z DIPG.”


W tym miejscu zwracam uwagę, że w pierwotnej wersji tego posta błędnie określiłem witrynę pani Beauchamp jako powiązaną z Clínica 0-19. Nie jest z nią powiązana, choć nie ma wątpliwości, że nawet jeśli nie, to jej strona internetowa zapewnia Clínica 0-19 doskonały PR, biorąc pod uwagę, że jest to najprawdopodobniej pierwsza strona, którą odwiedzają rodzice dzieci z DIPG podczas poszukiwania alternatyw w Meksyku dla konwencjonalnego leczenia i jak pozytywnie prezentuje historie dzieci leczonych przez doktorów Sillera i Garcię. Zabawne jest to, że na każdej stronie swojej witryny internetowej Beauchamp umieszcza coś, co sceptycy lubią nazywać "formułką szarlatańską":

„Informacje zawarte na tej stronie służą wyłącznie celom edukacyjnym i/lub informacyjnym i nie są przeznaczone do diagnozowania, leczenia ani zapobiegania stanom chorobowym. W przypadku wątpliwości dotyczących stanu zdrowia własnego lub członka rodziny należy zawsze skonsultować się z pracownikiem ochrony zdrowia.”


Zdecydowanie uważam, że takie ostrzeżenie jest odpowiednie dla strony internetowej prowadzonej przez naturopatkę. Na marginesie, od czasu opublikowania oryginalnego postu, pani Beauchamp wysłała do mnie e-maila, w którym nie zgadza się z moją sugestią, że jej strona jest powiązana z Clínica 0-19. Żałuję tego błędu i z przyjemnością go poprawiłem. Jednak po opublikowaniu poprawionej wersji w dniu 27 czerwca, Beauchamp wysłała email sprzeciwiając się mojej dodatkowej opinii, że jej strona jest „fan pagem” kliniki, określając moją opinię jako "oszczerczą" i nie odnotowując, że jednocześnie zacytowałem jej własny opis pochodzenia jej strony niemal w całości, zapewniając w ten sposób pełne przedstawienie jej intencji. W każdym razie, powiedzmy sobie, że jeśli strona pani Beauchamp nie jest fanpagem Clínica 0-19, to na pewno się nabrałem. Jestem jej jednak wdzięczny za dodatkową możliwość zwiększenia dokładności tej sekcji i mam nadzieję, że pani Beauchamp zgodzi się, że mój post został znacznie poprawiony.

Odkładając na bok denerwujące insynuacje naturopatki, okazuje się, że Clínica 0-19 ma stronę internetową. Mój hiszpański nie jest specjalnie dobry, ale z pomocą translatora Google wystarczył, aby dowiedzieć się, co jest oferowane. Na przykład, na stronie klinika deklaruje, że "jesteśmy ekspertami w integracyjnym i alternatywnym leczeniu nowotworów" i szczyci się stosowaniem "najbardziej zaawansowanych technik medycyny tradycyjnej i alternatywnej". Muszę też powiedzieć, że nie byłem specjalnie zachwycony tym fragmentem:

„Zwrócenie się o drugą opinię lekarską jest podstawowym prawem każdego pacjenta i jego rodziny, w celu zdobycia większej ilości informacji o swojej chorobie lub rodzaju nowotworu.

W Stanach Zjednoczonych błędy medyczne są już ósmą przyczyną zgonów, a zdecydowana większość z nich pojawia się z powodu braku drugiej opinii lekarskiej. W innych krajach wykazano, że w 15% przypadków konieczna jest zmiana lub doprecyzowanie diagnozy, a u 70% pacjentów konieczna jest modyfikacja leczenia.”


Przypuszczam, że powinienem poczuć ulgę, że Clínica 0-19 nie powtórzyła wyświechtanego sloganu, że błędy medyczne są trzecią najczęstszą przyczyną zgonów w USA. Patrząc natomiast na listę lekarzy kliniki nie poczułem się specjalnie uspokojony, biorąc pod uwagę, że znajduje się tam "terapeuta ortomolekularny". Medycyna ortomolekularna, jak zapewne sobie przypominacie, jest szarlatanerią, która zasadniczo wykorzystuje megadawki witamin i składników odżywczych w leczeniu wszelkiego rodzaju chorób. Wysokie dawki witaminy C Linusa Paulinga w leczeniu nowotworów złośliwych.

Zasadniczo na stronie marketingowej i stronie Clínica 0-19 nie było zbyt wiele informacji. Tak więc moje googlowanie poszło dalej. Poszukiwanie po nazwisku dyrektora medycznego, dra Alberto J. Sillera, gdzieś mnie jednak zaprowadziło, ale nie było to dobre miejsce.

Alberto Siller i Alberto García oraz Instituto de Oncología Intervencionista

Czym więc jest ta "eksperymentalna terapia" w Clínica 0-19, która wydała się rodzinie Addy Joy Sooter ostatnią deską ratunku dla córki? Wszystko sprowadza się do lekarzy Alberto Sillera i Alberto Garcii z Instituto de Oncología Intervencionista (IDOI), który to instytut również posiada wymuskaną stronę internetową, na której ogłasza się "liderem procedury dotętniczego leczenia guzów mózgu i uznanego ośrodka leczenia rozlanych glejaków pnia mózgu (DIPG)". Jest tam również aplikacja, z pomocą której można zgłosić się na leczenie, gdzie wpisuje się podstawowe informacje (imię, wiek, itp.), historię kliniczną, a także filmy pokazujące, jak dziecko je, chodzi i mówi, wraz z plikami z rezonansu magnetycznego. Pokazując, że finansowanie społecznościowe jest w zasadzie częścią modelu biznesowego "instytutu", pojawia się również pytanie: "Jeśli pacjent prowadzi zbiórkę na leczenie, podziel się nią z nami, abyśmy mogli ją promować z lokalnymi organizacjami non-profit, które koncentrują się na zbieraniu funduszy na te cele". Z różnych stron internetowych dowiedziałam się, że IDOI zapoznaje się z pacjentami w Clínica 0-19, ale przeprowadza również inwazyjne zabiegi radiologiczne w lokalnych szpitalach w Monterrey i okolicach - przede wszystkim w Hospital Angeles -  które przyjmują ich tam do leczenia.

Wszystko pięknie i miło, ale co to jest za leczenie? Tu znowu byłem sfrustrowany, bo znalazłem wyłącznie to:

„Leczenie dotętnicze istnieje od dawna i jest prowadzone w sposób ciągły w różnych krajach. To, co IDOI robi inaczej, to przygotowanie, łączenie, dawkowanie i sekwencyjne podawanie różnych leków, które integrują model leczenia. Do podawania niektórych leków stosuje się również metodę dooponową.

Onkologia interwencyjna wykonywana przez IDOI polega na wkłuciu się w tętnicę udową, przez którą wprowadzany jest mikro-cewnik i kierowany za pomocą fluoroskopii do miejsca, które zaopatruje guza w krew.

Ryzyko związane z zabiegiem jest minimalne i wiąże się z powstaniem krwiaka w miejscu nakłucia (poniżej 5%) oraz ewentualnym zdarzeniem naczyniowym, takim jak udar (poniżej 0,7%). Druga część zabiegu polega na wykonaniu punkcji lędźwiowej po leczeniu dotętniczym z wprowadzeniem leków.

Nieodłącznym ryzykiem tego zabiegu jest ból w miejscu nakłucia, powstanie krwiaka oraz podrażnienie ogona końskiego (cauda equina), które występuje w mniej niż 1% przypadków.

Wszystkie leki stosowane przez IDOI są zatwierdzone przez Cofepris i FDA.”


Wyobraźcie sobie moją ulgę, że wszystkie leki są zatwierdzone przez FDA.

Szczególnie rażącym pominięciem jest... no, wiecie, ryzyko związane z wstrzykiwaniem chemioterapeutyków prosto w główne arterie dochodzące do pnia mózgu! Na stronie instytutu znajdziemy jednak film z Uniwersytetu Rochester na temat stosowania dotętniczego leczenia udaru mózgu, co przecież jest całkowicie identycznym zabiegiem. Sekcja FAQ nie wnosi wiele więcej:

Jak skuteczne jest Wasze leczenie?

Program leczenia w Instytucie Onkologii Interwencyjnej dla pacjentów z DIPG rozpoczął się wiele lat temu. Oprócz DIPG leczymy dorosłych i dzieci z różnymi typami guzów mózgu. Wskaźnik odpowiedzi na nasz sposób leczenia jest bardzo wysoki, a toksyczność związana z leczeniem bardzo niska. Wielu z tych pacjentów jest wolna od choroby po latach od zakończenia leczenia, a niektórzy zmarli w wyniku wypadków lub sytuacji niezwiązanych z nowotworem i/lub leczeniem.”


Czy podane są publikacje w recenzowanej literaturze medycznej lub statystykach medycznych? Oczywiście, że nie! Co gorsza, nie podają nawet przykładów leków, które są używane:

Jakie środki są podawane?

Od początku naszego programu schemat leczenia utrzymuje podstawowy zestaw leków stosowanych w leczeniu nowotworów. Nieustannie analizujemy nowe leki i zastępujemy każdy z nich w celu poprawy naszych wyników. Wszystkie leki, które stosujemy są zatwierdzone przez FDA. To, co odróżnia ten program od innych, to nie tylko sposób podawania, ale także dawkowanie i kolejność podawania produktów. Wraz z pojawieniem się nowej kategorii produktów zwanej celowaną terapią molekularną, nasze wyniki znacznie się poprawiły.”


To zupełny nonsens. Dr Siller mógłby podać przykłady leków (lub ich część), których używa, gdyby tylko chciał. Nie robi tego, a to jest całkowicie nieodpowiedzialne. Dr Siller dostarcza jeszcze mniej informacji o swoim leczeniu, niż dr Frank Arguello o swojej "chemioterapii atawistycznej", a podał bardzo niewiele. Stanisław Burzynski przynajmniej mówi pacjentom, co im daje. Być może nie informuje ich odpowiednio, jak bardzo toksyczne są to środki, ale mówi im, co dostają. Pod względem transparentności ci dwaj są gorsi od Burzyńskiego!

Ale co z "immunoterapią"? To wszystko, czego można się dowiedzieć ze strony internetowej kliniki:

Czy mogą Państwo wyjaśnić, na czym polega immunoterapia stosowana w programie?

Nasz program immunoterapii polega na wykorzystaniu własnych komórek immunologicznych pacjenta pobranych wcześniej i ‘aktywowanych’ do rozpoznawania i niszczenia komórek nowotworowych pacjenta.”


Kto wie, co to oznacza? Może to oznaczać wszystko, począwszy od usunięcia białych krwinek pacjenta i poddawania ich działaniu różnych cytokin w celu "aktywowania" ich, aż do terapii CAR-T dla biednych. Podejrzewam raczej to ostatnie, ponieważ doktorzy Siller i Garcia wyraźnie wymyślają schemat terapii na poczekaniu. Z drugiej strony, komórki CAR-T są bardzo trudne do przygotowania i wymagają dość zaawansowanej konfiguracji laboratoryjnej oraz specjalistycznej wiedzy. Może zabrzmię cynicznie, ale jakoś wątpię w poziom wiedzy i sprzętu dostępnych w takiej klinice jak ta, a nawet w szpitalach, z którymi współpracuje. Zwłaszcza, że sekcja FAQ obejmuje również pytania dotyczące leczenia wysokimi dawkami witaminy C, terapii w hiperbarycznej komorze tlenowej i terapii nadtlenkiem wodoru, wszystko szarlataneria. Podsumowując, muszę stwierdzić, że nie mam pojęcia, co ci mężczyźni robią i nazywają "immunoterapią". Nie mam też pojęcia, co robią, z wyjątkiem wstrzykiwania chemioterapii w tętnice prowadzące do pnia mózgu, biorąc pod uwagę, że nie określają, jakie leki stosują i na jakiej podstawie dla każdego pacjenta wybierany jest tryb chemioterapii. Ich leczenie to jak kupowanie kota w worku.

Tymczasem dr Siller wymyśla wymówki:

„Mimo, że dr Siller przyznaje, że do pewnego stopnia wymyślają dalszy ciąg terapii na poczekaniu, stwierdził również, że to właśnie jest źródłem ich sukcesu. Mówi, że głównym problemem z uznanymi medycznymi protokołami jest to, że ‘nie można odstąpić nawet na milimetr poza to, co zostało zapisane, bo inaczej będzie się poza protokołem. My tak nie robimy. Dopasowujemy nasze leczenie do każdego pacjenta w oparciu o okoliczności.’

‘To wielka, ogromna sprawa. I nikt zdaje się nie rozumieć, że działamy poza światem protokołów. Rozumiemy je, ale wolimy leczyć każde dziecko zgodnie z jego ... okolicznościami.’”


Innymi słowy, wymyślamy leczenie na kolanie i nie możemy Wam powiedzieć, jak to robimy w wystarczająco jasny sposób, aby móc spisać protokół i przeprowadzić badanie kliniczne. To oczywiście oznacza, że nie mogą nauczyć nikogo innego swojej techniki wyboru chemioterapeutyków. Jak dogodnie. Jest to ta sama wymówka, której używają homeopaci, aby odrzucić badania kliniczne homeopatii nieuwzględniające „personalizacji” leczenia. Muszę również zaznaczyć, że obecnie mamy sposoby testowania „spersonalizowanego” leczenia. Lekarze robią to wszędzie.

Połączenie australijskie

Nie zajęło mi wiele czasu odkrycie, że istnieje bezpośrednie połączenie między Clínica 0-19 a Australią, ponieważ pojawiły się liczne historie dzieci z Australii leczonych w tej klinice. Australijskie gazety opublikowały kilka naiwnych artykułów w stylu Daily Mail o australijskich dzieciach z DIPG zabieranych przez rodziców do Monterrey na eksperymentalną terapię "ostatniej szansy". Na przykład w lutym w Daily Telegraph pojawił się nagłówek "Mała Annabelle Potts i jej rodzina znaleźli nadzieję na leczenie guza mózgu w Meksyku". Annabelle Potts jest sześcioletnią Australijką z DIPG. Jak wiele innych rodzin dzieci z DIPG, rodzina Annabelle jest zdesperowana, aby zrobić wszystko, żeby ją uratować. Jedna runda leczenia kosztuje 30 000 dolarów, a obiekcje australijskich lekarzy są ignorowane:

„Ale bitwa Annabelle jeszcze się nie skończyła. Jej rodzina wie, że nie jest wyleczona i mimo, że australijscy lekarze są sceptyczni wobec wyników dra Sillera i dra Garcii w Monterrey, rodzice Annabelle uważają, że są ich najlepszą szansą na przedłużenie życia, dopóki nie znajdzie się skuteczny lek.

Oznacza to, że co sześć tygodni muszą wysupłać 30 000 dolarów skąd tylko mogą, czasami poprzez zbieranie funduszy na pośrednictwem Facebooka, a Adam bierze urlop z pracy jako stolarz, żeby latać z Annabelle z ich domu w Canberrze na wizyty w Clinica 0-19.”


Jest jeszcze inna dziewczynka z DIPG imieniem Annabelle, Annabelle Nguyen. Dowiedziałem się kilku przydatnych rzeczy z jej strony GoFundMe. Po pierwsze, mówi mi o raku Annybelle Nguyen jedną rzecz, którą chciałem wiedzieć, a mianowicie, że jest on mniej agresywny niż typowy DIPG. W końcu przetrwała ponad półtora roku po postawieniu diagnozy bez postępu choroby, leczona tylko konwencjonalnie. Dowiedziałem się również tego:

„Połączyli oni około 11 leków w koktajl podawany przez pachwinę, a następnie przez plecy z użyciem cewników, i wstrzykują pewną sekwencję leków do pnia mózgu, a następnie łączą to z immununoterapią. Patrzymy na leczenie przez całe życie, aż do uzyskania NED.”


NED (no evidence of disease) oznacza "brak dowodów na istnienie choroby". Właśnie tego szukamy w odpowiedzi na leczenie nowotworów, co jest w zasadzie odpowiednikiem stwierdzenia, że "w naszych badaniach obrazowych nigdzie nie możemy znaleźć raka". Ale jedenaście leków? Jedenaście? To niewiarygodna, szokująca liczba. Czym są te leki? W jaki sposób określa się kolejność, w jakiej są one podawane? Znowu nie wiemy. Dr Siller nie mówi. Leczenie przez całe życie? Skąd to wiadomo? Nie wiadomo. Ale dożywotnie leczenie przy cenie 30 000 dolarów za zabieg jest doskonałym źródłem przychodów.

Później wrócimy do Annabelle Potts i Annabelle Nguyen. W międzyczasie chciałem zwrócić uwagę na podobne historie o innych dzieciach z Australii, takich jak Doris Sun, Riaa Kulkarni i kilkoro innych.

"Jesteśmy zbyt zajęci ratowaniem pacjentów, aby publikować nasze wyniki!!!”

Doktorzy Siller i Garcia oczywiście nie uniknęli krytyki, chociaż trudno znaleźć jakieś konkretne słowa krytyki wśród entuzjastycznych świadectw, ponieważ tak mało wiadomo o tym, co właściwie ci lekarze robią. W styczniu w dzienniku Daily Telegraph ukazała się jednak historia opisująca niektóre z problemów, jakie międzynarodowe środowisko onkologiczne ma z Clínica 0-19. Artykuł rozpoczyna się od dyskusji na temat Doris Sun i jej leczenia raka, zauważając:

„Jest tylko jeden mały, ale istotny warunek, który uniemożliwia Doris otrzymanie tego leczenia w rodzinnym kraju: nie ma recenzowanych badań, które udowodniłyby, że jest ono skuteczne, a jedynie anegdoty na temat jego skuteczności.

Kontrowersyjna chemioterapia dotętnicza i immunoterapia to pomysł lekarzy z Monterrey, Alberta Sillera i Alberta Garcíi, którzy dwadzieścia lat temu rozwinęli swoją technikę i zaoferowali ją za pośrednictwem swojej kliniki, Instituto de Oncología Intervencionista. Odmówili współpracy z międzynarodową społecznością medyczną i nigdy nie opublikowali swoich wyników.”


Odmówili współpracy z międzynarodowym środowiskiem medycznym? Już to samo w sobie zdecydowanie sugeruje mi, że ci ludzie są szarlatanami. W każdym razie, następny cytat pochodzi od australijskiego onkologa:

„Jednak czołowy onkolog dziecięcy w Sydney, profesor David Ziegler, jest bardzo krytyczny wobec lekarzy meksykańskich.

‘Robią to od 20 lat, więc jeśli to działa, to dlaczego nie publikują swoich ustaleń? Nie wiem dlaczego tak jest, ale obawiałbym się, że to nie działa i dlatego nie chcą publikować tych informacji’, powiedział prof. Ziegler.

Neurolog, dr Brian Owler z Cure Brain Cancer, powiedział, że system regulacyjny w Australii wymaga ‘zasady dowodu’, że leczenie może działać, w oparciu o recenzowane badania, których meksykańscy lekarze nie opublikowali. Dopóki to nie nastąpi, nie może odbyć się żadne badanie w Australii.”


Dokładnie. Siller i Garcia robią to od dwudziestu lat. Powinni być w stanie opublikować co najmniej serię przypadków, ale tego nie robią. Powinni być w stanie opublikować swoje statystyki dotyczące ogólnego przetrwania i przetrwania bez nawrotów, tak aby można je było przynajmniej porównać z historycznymi danymi. Nie jest to ideał, ale znacznie wyższe statystyki przetrwania mogą wskazywać, że są na tropie czegoś, chociaż nie mogę się powstrzymać od zauważenia, że nawet w takim przypadku dane liczbowe musiałyby być interpretowane z ostrożnością. Jest to przecież bardzo wyselekcjonowana populacja dzieci mających rodziny, które w krótkim czasie są w stanie zebrać 300,000 dolarów i które są również w stanie wytrzymać wiele długich podróży do Meksyku w celu poddania się leczeniu. Są one prawdopodobnie w lepszej kondycji fizycznej niż przeciętny pacjent z DIPG. Nie ma to jednak znaczenia. Siller i Garcia nie opublikowali statystyk dotyczących przeżycia i nawrotów. Dlaczego?

Dlatego:

„Lekarze zostali skrytykowani przez australijskich ekspertów, ponieważ nie opublikowali żadnych danych na temat swoich technik lub odsetka sukcesu, ale lekarze twierdzą, że są zbyt zajęci leczeniem ponad 70 pacjentów z całego świata.”


W tym momencie chciałem czymś rzucić w ekran mojego komputera. Na szczęście powstrzymałem się. "Jestem zbyt zajęty ratowaniem życia, aby publikować swoje wyniki lub wykonywać badania kliniczne w celu przetestowania mojego leczenia" jest najstarszą i najgłupszą wymówką szarlatanów, jaka istnieje. Trudno też nie zastanowić się, czy powodem, dla którego nie współpracują z australijskimi onkologami jest to, że gdyby ich leczenie rzeczywiście zadziałało i było dostępne poza Meksykiem, ich lukratywny strumień dochodów w krótkim czasie by wysechł.

Jedyne, z czym doktorzy Siller i Garcia zdają się współpracować to rozgłos, który niestety otrzymali, dzięki wysoce łatwowiernemu artykułowi Daily Telegraph z przyprawiającym o mdłości wstępem "Cudowna klinika onkologiczna ratuje australijskie dzieci". Nie mam do niego dostępu, bo jest płatny. Na szczęście udało mi się go przeczytać dzięki PressReader. Tytuł - "Gdzie żyje nadzieja" - jest absolutnie naiwny. Była też inna historia z Sunday Times zatytułowana „Wewnątrz fabryki cudów na meksykańskich przedmieściach, która utrzymuje dzieci przy życiu”. Oba są w dużej mierze tym samym artykułem, z niewielkimi różnicami.

Niechcący jednak artykuł ujawnia praktykę bardzo podobną do tego, co robi Burzyński:

„Profesor David Ziegler, onkolog dziecięcy w Kids Cancer Centre, Sydney Children's Hospital w Randwick był bardzo krytyczny wobec tych lekarzy, ponieważ nigdy nie opublikowali swoich badań i wyników w celu poddania ich ocenie innych specjalistów. ‘Nie widziałem żadnych dowodów, które wskazywałyby, że ten zabieg jest skuteczny’ powiedział prof. Ziegler.

‘Od czasu do czasu zespół w Meksyku ujawnia część skanów, które nie przedstawiają dokładnie guzów’ i nie można stwierdzić, czy leczenie w ogóle cokolwiek robi.”


Tak właśnie postępuje Burzynski. Dr Siller zdaje się też mieć z Burzynskim inną cechę wspólną, arogancję:

"Powiedziałem włoskiemu lekarzowi... 'jeśli ma Pan coś lepszego do zaoferowania swojemu pacjentowi niż to, czego używamy, droga wolna', powiedział dr Siller.”


W innym miejscu tej opowieści cytuje się dra Sillera mówiącego, że on i dr Garcia nie zarabiają dużo pieniędzy na swoim leczeniu. Nieważne, że według doniesień leczenie DIPG stanowi obecnie największą część ich działalności, zatrudniają w tej chwili już dziesięciu lekarzy i mają umowy z lokalnymi szpitalami, takimi jak Hospital Angeles, aby leczyć tam pacjentów. Twierdzą również, że chcieliby opublikować swoje wyniki, ale, niestety, są zbyt zajęci ratując życie przez 18 godzin na dobę.

Dodają jednak:

"’Zaczynamy zbierać podstawowe dane’, powiedział dr Siller. ‘Chcemy rozpocząć publikację wyników w najbliższych miesiącach.’”


Zaraz, zaraz. Robicie to od dwudziestu lat i dopiero teraz "zaczynacie zbierać podstawowe dane"? To wymówka szarlatanów.

Jednak w wyniku artykułu w Telegraph, na początku marca Fundacja Cure Brain Cancer Foundation odpowiedziała na wezwanie władz australijskich do zbadania twierdzeń doktorów Sillera i Garcii dotyczących rzekomych sukcesów w leczeniu DIPG:

"’Jesteśmy gotowi zasponsorować eksperta DIPG, który odwiedzi laboratorium i zweryfikuje twierdzenia Clinica 0-19’, powiedziała Michelle Stewart, CEO CBCF.

‘W zeszłotygodniowym raporcie (w The Sunday Telegraph) stwierdzono, że lekarze są zbyt zajęci, aby zgłaszać swoje ustalenia, więc jeśli możemy zapewnić im pomoc w uzyskaniu tych informacji, chętnie to zrobimy.’

‘Chcemy wysłać eksperta DIPG, który będzie mógł zdać relację na temat stosowanych leków, dzięki czemu, jeśli uda nam się znaleźć jakiekolwiek informacje, będziemy mogli wykorzystać je w leczeniu pacjentów na miejscu.’

CBCF wystosował pismo z prośbą o zgodę na udział eksperta i zbadanie procedury i stosowanych leków.

‘Chcemy udostępnić te informacje, aby naukowcy, którzy chcieliby przeprowadzić badanie tutaj, mogli mieć zapewnione finansowanie’ powiedziała Stewart.”


A jaka była odpowiedź Clínica 0-19? Powiedzmy tylko, że... niespodzianki nie było:

„Violeta Montes de Oca, konsultantka ds. public relations zatrudniona przez klinikę, powiedziała, że potrzebują czasu, aby ‘opracować program umożliwiający przyjmowanie zaproszonych lekarzy’.

‘Dziś jedynym priorytetem kliniki jest poświęcenie całej swojej uwagi i energii na próbę przywrócenia zdrowia i poprawy jakości życia pacjentów objętych leczeniem’, powiedziała.

‘Jak Państwo rozumiecie, bardzo trudno jest w tej chwili podać datę ich przyjęcia’."


To ewidentnie brzmi tak, jakby klinika nadal szukała wymówek i starała się jak najbardziej całą sprawę opóźnić. Minęły prawie cztery miesiące i nie znalazłem żadnych dowodów na to, że Clínica 0-19 pozwoliła ekspertowi zewnętrznemu się odwiedzić i pomóc doktorom Sillerowi i Garcii w przeprowadzeniu wymaganych do publikacji analiz. W międzyczasie nastąpiły zmiany.

NED? Nie tak szybko...

Doktorzy Siller i Garcia twierdzą również, że mają czterech pacjentów z NED, w tym Annabelle Potts i Annabelle Nguyen, o których pisałem wcześniej. Spójrzmy najpierw na nowe informacje o Annabelle Potts. Na jej stronie GoFundMe znajduje się aktualizacja z zeszłego miesiąca:

„W zeszłym tygodniu Annabelle poddała się 10 zabiegowi dotętniczemu. Wyniki MRI nie są tym, na co mieliśmy nadzieję. Pierwotny guz jest nadal w zasadzie "martwy", ale wygląda na to, że w móżdżku pojawiła się niewielka nowa narośl. Chociaż nie jest to to, na co liczyliśmy, jesteśmy ogromnie wdzięczni, że lekarze w Meksyku zauważyli to przed zabiegiem i natychmiast leczyli ten obszar!”


Niestety, nie jest to NED. Nie jest to też żadną niespodzianką. Nie mogę się też powstrzymać od zastanowienia się, czy postęp obserwowany u niektórych z tych pacjentów był tym samym zjawiskiem, które tak często wprowadzało w błąd Burzyńskiego: pseudoprogresja. Pseudoprogresja jest powszechnym zjawiskiem w nowotworach mózgu, gdzie po konwencjonalnym leczeniu radiacyjnym i/lub chemioterapii, nowotwór wydaje się postępować, ponieważ zapalenie wokół umierającego guza jest nie do odróżnienia od nowotworu w obrazie MRI. Jakakolwiek terapia, nawet nieskuteczna, okaże się "skuteczna", jeśli zostanie zastosowana, gdy rak jest w pseudoprogresji, ponieważ w końcu zapalenie ustąpi i obszar, który świeci się jako masa na MRI kurczy się. Problem polega oczywiście na tym, że trudno powiedzieć, czy widoczny wzrost jest pseudoprogresją, czy prawdziwym przyrostem, można to zrobić dopiero z perspektywy czasu. Mamy tu również do czynienia z prawdziwymi onkologami dziecięcymi leczącymi wiele takich dzieci, którzy powinny być (i prawie na pewno są) świadomi tego zjawiska. Oczywiście czynniki zakłócające takie jak ten są kolejnym powodem, dla którego anegdoty nie są wystarczające dla wykazania skuteczności. Potrzebne są badania kliniczne, w tym rygorystyczne monitorowanie rozmiarów guza przez neuroradiologów, którzy wiedzą, co robią, staranne pomiary przeżywalności i nawrotów oraz monitorowanie działań niepożądanych.

Mówiąc o niepożądanych reakcjach, muszę z głębokim smutkiem zakończyć post tragiczną przestrogą, i niestety jest to aktualizacja na temat stanu zdrowia Annabelle Nguyen opowiedziana w weekendowym The West Australian. Zasadniczo Annabelle Nguyen zapadła w śpiączkę, a jej rodzina utknęła w Monterrey:

„Lecz po początkowym sukcesie, kiedy guz zniknął i rodzina spakowała się, aby przenieść się do domu, guz wrócił i Annabelle zapadła w śpiączkę, w której pozostaje do dziś.

‘Powiedziała, że ma potwora w głowie i chce z nim walczyć, wierzę, że z nim walczy’ - powiedziała Sandy.

Ale podczas gdy Annabelle cicho walczy, jej rokowania nie ulegają poprawie. Jej rodzina wydaje 2500 dolarów dziennie na utrzymanie jej w szpitalu w Monterrey i desperacko chce wrócić do Australii.

Lot ten nie może być jednak opłacony komercyjnie i będzie kosztował niemal 250 000 dolarów.

‘Wiele osób mówi mi, że ją zatrzymujemy, że powinniśmy pozwolić jej odejść, ale oni nie są w naszej sytuacji’ powiedziała Sandy kanałowi 7 News.”


Jak już wcześniej powiedziałem, nie jest zaskoczeniem, że guz powrócił. Nie jest nawet jasne dla mnie, sądząc po tym, czego mogłem się dowiedzieć online, że leczenie Sillera i Garcii rzeczywiście zdziałało dla Annabelle cokolwiek dobrego, chociaż jest więcej niż jasne, że kosztowało jej rodziców mnóstwo pieniędzy. Teraz Annabelle jest uwięziona na oddziale intensywnej terapii w obcym kraju tysiące mil od domu, jej rodzice płacą 2500 dolarów dziennie za opiekę medyczną, nie mogąc wyjechać, ponieważ lot do Australii kosztowałby ćwierć miliona dolarów, i to już po tym, jak wydali 300 000 dolarów. A największa tragedia? Ich córka i tak wkrótce umrze i z etycznego punktu widzenia - jakkolwiek bolesne i straszne jest nawet rozważanie tego – odłączenie od aparatury podtrzymującej życie i wprowadzenie tylko środków komfortu prawie na pewno stanowi najlepsze, co można zrobić dla Annabelle. Niestety, rodzina Nguyen padła ofiarą aroganckich i pozbawionych skrupułów lekarzy, wspieranych i polecanych przez media społecznościowe, które prowadzą nowe ofiary do ich kliniki.

Jeśli doktorzy Siller i Garcia rzeczywiście poczynili znaczne postępy w leczeniu DIPG, mają moralny obowiązek opublikować swoje dotychczasowe wyniki i zaakceptować pomoc ze strony międzynarodowego środowiska onkologii w celu przetestowania tego leczenia w odpowiednich próbach klinicznych. Dalsze pobieranie opłaty w wysokości 30 000 dolarów za dawkę niesprawdzonego leczenia w liczbie 10+ dawek jest niemoralne, biorąc pod uwagę, że nie ma dowodów na to, że jest ono lepsze od istniejących terapii. Im dłużej tego nie robią, tym bardziej podejrzewam, że nie robią tego dlatego, że nie chcą zagrażać strumieniowi swoich dochodów.

oryginalny post: Clínica 0-19: False hope in Monterrey for DIPG patients (part 1 of 3)
blog: Science-Based Medicine
25 czerwca 2018


David H. Gorski, MD, PhD, członek Amerykańskiego Kolegium Chirurgów, jest chirurgiem onkologicznym specjalizującym się w chirurgii raka piersi. Pracuje w Karmanos Cancer Institute, jest również profesorem nadzwyczajnym chirurgii na Uniwersytecie Wayne State.


Udostępnij:

środa, 1 sierpnia 2018

Orzeczenie włoskiego sądu w sprawie szczepionek i autyzmu – spowodowane przez nierzetelnego eksperta

Dorit Rubinstein Reiss
W dniu 23 września 2014r. sąd w Mediolanie przyznał dziecku odszkodowanie (pdf, przetłumaczone z języka włoskiego) na podstawie teorii, że sześcioskładnikowa szczepionka produkowana przez GSK - która chroni dzieci przed polio, błonicą, tężcem, krztuścem, pałeczką hemofilną typu B i WZW B - spowodowała autyzm dziecka. Zasadniczo orzeczenie włoskiego sądu wydawało się stwierdzać, że szczepionki wywołały autyzm.

Decyzja opierała się na opinii eksperta, która przedstawiła kilka niezwykle problematycznych argumentów, argumentów sprzecznych z dowodami naukowymi. Zostało to skrytykowane przez włoską społeczność naukową (przetłumaczone streszczenie, pdf) i najwyraźniej będzie od niej odwołanie.

Ten post wyjaśnia uzasadnienie decyzji i dlaczego jest ona fundamentalnie wadliwa.

Decyzja włoskiego sądu

Wygląda na to, że w 2006 roku chłopcu, którego dotyczy sprawa, podano trzy dawki sześcioskładnikowej szczepionki. Zgodnie z treścią orzeczenia, natychmiast wystąpiły u niego objawy, które zakończyły się diagnozą autyzmu w 2010 roku. Rodzice przypisują autyzm dziecka szczepionce i domagają się odszkodowania. Decyzja została podjęta przez jednego sędziego - a oświadczenie społeczności naukowej podkreśliło, że jest to część problemu: ten rodzaj postępowania odszkodowawczego nie został poddany pełnemu procesowi ustalania faktów, który pozwoliłby na bardziej dogłębną dyskusję o zagadnieniach naukowych.

Decyzja skupiła się na kwestii, czy szczepionki wyrządziły szkodę, a sąd wyznaczył eksperta do przygotowania raportu na ten temat. Ekspert stwierdził, że szczepionki prawdopodobnie mogły spowodować autyzm, w oparciu o trzy główne argumenty:

  • Związek czasowy między podaniem szczepionki a objawami.
  • Składniki szczepionki, w szczególności tiomersal, aluminium i polisorbat 80.
  • Wzmianka o pięciu przypadkach autyzmu w raporcie z badań klinicznych z GSK.

Problem polega na tym, że żaden z tych argumentów nie dowodzi związku przyczynowego, a niektóre są zwyczajnie błędne.

Zacznijmy od końca.

Raport GSK

Orzeczenie mówi, że:

"Właściwie, dopóki GlaxoSmithKline (producent wspomnianego produktu, uwaga autora) nie przyznał się, choć nieumyślnie, do pięciu przypadków autyzmu, które pojawiły się podczas badania klinicznego szczepionki Infanrix Hexa SK, przypadkowy związek szczepionek z chorobą był, jak każda inna hipoteza etiopatogenetyczna, zwykłą możliwością. To oczywiście sprawiło, że następstwo dwóch faktów (podanie szczepionki i postępującej autystycznej regresji) wskazywało raczej na przypadek."


Innymi słowy, decyzja zawiera wzmiankę o pięciu przypadkach autyzmu w raporcie jako dowód związku przyczynowego. Na str. 625 raportu (pdf), decyzja wspomina o takich przypadkach - ale uznanie tego jako dowód przyczynowości jest błędnym odczytaniem (lub nieprawidłowym przedstawieniem) raportu GSK.

Część raportu, w której o tym wspomniano, to Załącznik 4E, zatytułowany "Zestawienie wszystkich nienotowanych zdarzeń z poważnych nienotowanych zgłoszeń spontanicznych i wszystkich poważnych nienotowanych reakcji w badaniach klinicznych zgłoszonych od momentu  ich rozpoczęcia" i zaczyna się na stronie 592. Innymi słowy, jest tam wszystko, cokolwiek zostało zgłoszone. Niezależnie od tego, czy spowodowane szczepionką, czy nie. Szybkie spojrzenie na inne zgłoszone reakcje zademonstruje problem wykorzystania tego typu raportów do wykazania związku przyczynowego.

W raporcie wśród zgłoszonych zdarzeń wspomniano na przykład krztusiec (str. 609): ale szczepionka zawiera bezkomórkową szczepionkę przeciw krztuścowi (pdf), która ma tylko pojedyncze białka: nie znajdują się tam żywe, ani nawet martwe bakterie. Innymi słowy, nie może ona wywoływać krztuśca. Podobnie raport wspomina (str. 613) o zapaleniu wątroby typu B - szczepionka również zawiera tylko podjednostki, nic, co może wywołać tę chorobę - oraz H1N1 i odrę (str. 614) - nieobjęte szczepionką. Takie zgłoszono zdarzenia - nawet jeśli nie ma możliwości, żeby szczepionka mogła spowodować którekolwiek z nich. W raporcie wspomniano również o "złamaniu przedramienia" (str. 614) - choć szczepionki nie łamią kości.

Jak pokazuje ta bardzo ograniczona lista, umieszczenie czegoś w tej części raportu nie jest dowodem na to, że to coś spowodowała szczepionka. Sędzia - który nie musi być ekspertem w tej dziedzinie - mógł tego nie wiedzieć. Ale ekspert sporządzający raport wiedzieć to powinien. Korzystając z raportu w ten sposób, ekspert spowodował, że sąd wydał problematyczną decyzję.

Składniki szczepionki 

Decyzję otwiera zdanie, że szczepionki, o których mowa, "zawierały w niebezpieczny sposób niektóre ciężkie i zanieczyszczające metale, takie jak aluminium - których toksyczność zwiększa się w obecności innych składników, takich jak polisorbat 80 - i rtęć". Dalej, po stwierdzeniu, że raport GSK pokazuje związek przyczynowy: "partie szczepionki zawierające środek dezynfekujący na bazie rtęci, dziś oficjalnie zabroniony ze względu na potwierdzoną neurotoksyczność, obecny w stężeniach, które w dużym stopniu przekraczają maksymalne poziomy zalecane dla niemowląt ważących kilka funtów."

Twierdzenie to zostało nazwane przez blogerów naukowych chwytem "na toksyny" (więcej informacji można znaleźć tutaj, tutaj i tutaj; tu znajdziecie bardziej szczegółową, opatrzoną odnośnikami dyskusję).

Jak wyjaśnili inni, twierdzenie to jest nieprawidłowe. Trzy składniki wymienione w decyzji to na przykład składniki, na które jesteśmy narażeni z innych źródeł - a niewielkie ilości znajdujące się w szczepionkach, jak pokazują dowody, są bezpieczne. Nie ma również dowodów na to, że którykolwiek z nich łączyłby się z autyzmem, a dla jednego z nich - thimerosalu - istnieją obfite dowody przeciwne.

Tiomersal

Decyzja nieprawidłowo opisuje tiomersal (zwany także thimerosalem, w zależności od położenia geograficznego i języka) jako "zakazany ze względu na dowiedzioną neurotoksyczność". Po pierwsze, w Stanach Zjednoczonych na przykład tiomersal nie jest zakazany. Został usunięty ze szczepionek dla dzieci jako środek ostrożności. Jest jednak nadal stosowany w niektórych wielodawkowych szczepionkach przeciw grypie w celu ochrony przed zakażeniem bakteriami. Co ważniejsze, nigdy nie okazał się szkodliwy. A dokładniej, wiele badań badających, czy tiomersal wiąże się z autyzmem, czy też ma negatywny wpływ na wyniki neuropsychologiczne, wykazało, że nie.

Powtórzę: to było badane. W różnych krajach, przez niezależne zespoły. Wielokrotnie sprawdzano, czy ilości tiomersalu w szczepionkach powodują autyzm lub szkodzą rozwojowi neuropsychologicznemu. Odpowiedź za każdym razem brzmiała - nie.

Formułując twierdzenie, że zawierający rtęć konserwant w postaci tiomersalu może przyczynić się do autyzmu chłopca, nie wspominając o licznych dowodach przeczących temu twierdzeniu, ekspert wprowadził sąd w błąd. Decyzja oparta na tym problematycznym, przeczącym dowodom twierdzeniu jest nieuprawniona i nie powinna mieć miejsca.

W oświadczeniu na ten temat, Włoska Wspólnota Naukowa wyjaśniła (jest to cytat z podsumowania): "społeczność naukowa podkreśliła, że rtęć (w postaci rtęci etylowej) obecna w śladowych ilościach jako środek dezynfekujący w szczepionkach produkowanych jeszcze kilka lat temu nigdy nie została udokumentowana jako powodująca jakiekolwiek uszkodzenia neurologiczne w żadnym miejscu na świecie. Została jednak usunięta ze wszystkich szczepionek, aby powstrzymać kampanie dezinformacyjne prowadzone na ten temat przez grupy sprzeciwiające się szczepieniom."

Aluminium

Sześcioskładnikowe szczepionki zawierają niewielkie ilości soli glinu jako adiuwantów: są to składniki, które wzmacniają odpowiedź immunologiczną, pozwalając na użycie mniejszej ilości składnika aktywnego (pdf). Decyzja, oparta na raporcie eksperta, sugeruje, że aluminium jest toksyczne. Ale w niewielkich ilościach, w jakich sole glinu są obecne w szczepionkach, twierdzenie, że są toksyczne, jest sprzeczne z dowodami.

Jeden z przeglądów wyjaśnia:

„Bezpieczeństwo aluminium zostało ustalone na podstawie doświadczenia z ostatnich 70 lat, z setkami milionów ludzi zaszczepionych szczepionkami zawierającymi glin. W rzadkich przypadkach obserwowano reakcje niepożądane, w tym rumień, guzki podskórne, nadwrażliwość kontaktową i zapalenie ziarniniakowe (pdf). Innymi słowy, istnieją lokalne reakcje na adiuwanty, ale to wszystko. Ostatni artykuł przeglądowy to potwierdza.”


Polisorbat 80

Podobnie jak inne składniki, polisorbat 80 występuje w niewielkich ilościach - znacznie poniżej tego, co mogłoby zrobić krzywdę. Pewien bloger naukowy wyjaśnił:

„Istnieją jednak informacje na temat toksyczności - LD50 (dawka, w której umiera połowa zwierząt doświadczalnych) wynosi 34500 μl (mikrolitr) na kilogram masy ciała - jest to odpowiednik 24 łyżeczek (lub 36,6 gramów, patrz niżej) wypełniony czystym polisorbatem 80 dla noworodka 3,5 kg. Jest to ogromna ilość. Szczepionki zawierają maksymalnie 100 μg na dawkę (czyli trzysta sześćdziesiąt pięć tysięcy siedemset [365'700] razy mniej niż LD50 dla noworodka, przyjmujemy 1000x tej ilości (100 mg) dziennie, ponieważ Polisorbat 80 jest stosowany jako emulgator w wielu produktach spożywczych (na przykład w lodach, mmmm).”


I nie ma strzępka dowodu na powiązanie soli glinu lub polisorbatu 80 w szczepionkach z autyzmem.

Korzystając z chwytu „na toksyny”, ekspert ponownie wprowadził w błąd sąd, prowadząc tym samym do nieuzasadnionej decyzji.

Związek czasowy

Ekspert prawidłowo nie oparł swojej decyzji tylko na tym i jest jasne, dlaczego. Jak naukowcy podkreślają raz po raz, sam związek czasowy nie jest dowodem na przyczynowość. W pierwszych dwóch latach życia dziecka mogą dziać się pewne negatywne rzeczy, a skoro mamy miliony zaszczepionych dzieci, nieuniknione jest, że pewne rzeczy się wydarzą - lub staną się zauważalne - zaraz po zaszczepieniu dziecka. To naturalne, że rodzice w tej sytuacji winią szczepionkę, ale ich naturalny odruch, aby wysnuć taki wniosek nie czyni go prawdziwym.

Zostało to bezpośrednio przebadane w co najmniej jednym przypadku -  w odniesieniu do zespołu nagłej śmierci niemowląt (SIDS). Częstość występowania SIDS ma swój szczyt między 2 a 4 miesiącem życia, a w tym właśnie wieku dzieci są szczepione. Jedna grupa australijskich naukowców obliczyła prawdopodobieństwo tego zdarzenia - i pokazała, że w sposób nieunikniony, niektóre dzieci umrą w ciągu 24-48 godzin po szczepionce. Oczywiście ci rodzice pomyślą, że to szczepionka i będą się obwiniać, cierpiąc udrękę, złość, poczucie winy. Ale czy powodem jest szczepionka? W badaniach przeanalizowano tę kwestię i nie stwierdzono związku między szczepionkami a SIDS.

Szczepionki nie powodują SIDS. Wspomniana wcześniej decyzja, oparta na nieprawidłowych twierdzeniach i anty-szczepionkowych chwytach, nie dowodzi natomiast, że powodują autyzm. Społeczność naukowa słusznie podkreśliła, że nie ma związku między szczepionkami a autyzmem, że szczepionka sześcioskładnikowa została bezpiecznie podana milionom europejskich dzieci, a choroby, którym zapobiega, niosą ze sobą poważne ryzyko.

Miejmy nadzieję, że orzeczenie sądu w sprawie szczepionek powodujących autyzm zostanie zaskarżone i zostanie zmienione w postępowaniu odwoławczym.

Sąd został źle poinformowany przez eksperta, a naród włoski został zmylony przez sąd. Byłoby tragiczne, gdyby dzieci spotkała krzywda, ponieważ niektórzy ludzie zostaną wprowadzeni w błąd przez tę problematyczną decyzję i nie zaszczepią dzieci przekonani, że szczepionki powodują autyzm - kiedy wszystkie dowody pokazują coś zupełnie odwrotnego.


Oryginalny post: Italian court vaccine autism ruling - caused by unreliable expert
blog: Skeptical Raptor
15 września 2016

Dorit Rubinstein Reiss jest profesorką prawa na Uniwersytecie Kalifornijskim w Hastings College of the Law (San Francisco, Kalifornia). Jest częstą współpracowniczką tego i wielu innych blogów, dostarczając dogłębnych i stymulujących intelektualnie artykułów na temat szczepionek, kwestii medycznych, polityki społecznej i prawa. Profesor Reiss pisze obszernie w czasopismach prawniczych o społecznej i prawnej polityce szczepień. Ponadto, Reiss jest również członkinią Rady Doradczej Rodziców Voices for Vaccines, organizacji prowadzonej przez rodziców, która wspiera i promuje szczepienia wykonywane w odpowiednim czasie oraz zmniejszenie liczby chorób, którym można zapobiec dzięki szczepionkom.
Udostępnij:

Popularne posty

Obsługiwane przez usługę Blogger.