Wszystkie posty są publikowane za wiedzą i zgodą ich autorów.

sobota, 24 lutego 2018

O naturze „alternatywnych” świadectw wyleczeń nowotworów złośliwych

David Gorski
Na pewno już na nie kiedyś natrafiliście - czy to w internecie, drukowanych ulotkach, w radiu albo reklamach telewizyjnych: „alternatywne” historie wyleczeń nowotworów złośliwych. Są one głównym narzędziem promocji „alternatywnych” terapii na choroby nowotworowe (albo jakąkolwiek inną chorobę) i są przedstawiane jako „dowody” na „skuteczność” terapii nie opartych na dowodach. Z pewnością mogą one brzmieć przekonująco. Zwykle zobaczymy lub usłyszymy w nich radośnie wyglądającą i brzmiącą osobę, która twierdzi, że dzięki właśnie takiemu leczeniu wyzdrowiała. Świadectwa te prawie zawsze zawierają kilka albo wszystkie z następujących elementów: najpierw pacjent otrzymuje diagnozę, po której czuje się zagubiony i cierpi z rąk „konwencjonalnych” lekarzy, którzy albo nie są w stanie, albo nie chcą go zrozumieć i którzy nie mogą nic dla niego zrobić. Często przybiera to formę klasycznego altmedowego „odesłali mnie do domu na śmierć”. Potem, kiedy wydaje się, że nie ma już żadnej nadziei, pacjent odkrywa uzdrowiciela, „lekarza” medycyny alternatywnej lub jakieś alternatywne leczenie. Nierzadko jest to opisywane w quasi-religijnych terminach, jak objawienie lub coś, co wydobywa chorego z ciemności w kierunku światła. Naturalnie, chory spotyka się z oporem ze strony swoich lekarzy, rodziny i/lub przyjaciół, którzy przestrzegają przed tragicznymi konsekwencjami porzucenia konwencjonalnego leczenia. Jednak pacjent, przekonany przez podejrzanych medyków, przyjaciół i, rzecz jasna, poprzednie świadectwa, „widzi”, że leczenie „działa” lepiej niż zwykła medycyna i wyrywa się śmierci. Ogarnięty entuzjazmem, pragnie teraz nieść dobrą nowinę o cudownej terapii, często również sam ją sprzedaje. Być może widzieliście lub słyszeliście takie historie w radiu i pomyśleliście sobie „Hmmm, brzmi świetnie. Ciekawe, czy to faktycznie działa”.

Odpowiedź brzmi: najprawdopodobniej nie.

Spójrzmy prawdzie w oczy. Nowotwory złośliwe są z pewnością przerażające. Tak naprawdę, taka diagnoza jest bardzo, ale to bardzo przerażająca dla każdego, nawet jeśli jest to nowotwór dający się leczyć i potencjalnie wyleczyć. Jednym z powodów jest fakt, że jest to tak powszechny typ choroby, że w pewnym wieku prawie wszyscy z nas widzieli przynajmniej jednego członka rodziny lub przyjaciela, którzy na nią umarli. Zbyt często jest to okropna śmierć, a nawet jeśli nie, chudnięcie i osłabienie obserwowane przed końcem powodują jedyne w swoim rodzaju odczucia, które niewiele chorób potrafi wywołać. Gorzej, leczenie raka może być toksyczne. W leczeniu jednolitych guzów niejednokrotnie wymagana jest oszpecająca operacja. Może być potrzebna radioterapia lub to, czego wszyscy się obawiają – chemioterapia. W przeciwieństwie do tego, co widnieje na wielu stronach poświęconych „alternatywnej” medycynie, my, lekarze, nie „tniemy”, „wypalamy” i „trujemy” pacjentów z nowotworami (bo tak określają leczenie zwolennicy nienaukowych terapii) dlatego, że to lubimy albo nie mamy wyobraźni. Używamy tych sposobów bo to najlepsze, co obecnie mamy, i w przypadku wielu częstych nowotworów złośliwych, są one całkiem skuteczne. Ale i tak w społeczeństwie funkcjonuje powszechne błędne przekonanie, czym są terapie przeciwnowotworowe, podsumowane w tym komiksie.

Biorąc pod uwagę strach przed chorobą nowotworową i jej leczeniem, nie dziwi, że nienaukowe „metody leczenia” są w rozkwicie i, niestety, wielu ludzi daje się im zwieść. Oczywiście podstawą takich terapii nie jest nauka, choć wiele z nich jest ubranych w „naukowo” brzmiącą terminologię w celu ukrycia tego, co dla onkologa czy naukowca zajmującego się tym tematem jest oczywistą biologiczną czy nawet fizyczną niemożliwością. Efektywność tych metod nie jest również poparta randomizowanymi badaniami klinicznymi ani nawet podstawową nauką. Polegają natomiast na świadectwach ludzi, czyli najbardziej widocznym i nadużywanym sposobem promocji wątpliwej skuteczności terapii. Ponieważ jest to moja specjalność, skoncentruję się na złośliwych nowotworach piersi jako prototypowych przykładach, chociaż wiele tych samych elementów można zastosować do wszelkich innych świadectw „alternatywnej medycyny”.

Zanim wyjaśnię, dlaczego tego typu świadectwa są generalnie nieprzekonujące dla każdego, kto wie cokolwiek o nowotworach, wprowadzę trochę terminologii. Leczenie raka piersi jest podzielone na dwie fazy, kontrolę lokoregionalną (leczenie choroby w piersi i przylegających węzłach chłonnych) i kontrolę systemową (prewencja odległych przerzutów). Operacja chirurgiczna i radioterapia są stosowane do lokalnej kontroli; chemioterapia i terapia hormonalna - do kontroli systemowej. Terapia uzupełniająca jest sposobem leczenia stosowanym po zabiegu operacyjnym. Uzupełniająca radioterapia poprawia kontrolę lokalną i zmniejsza odsetek nawrotów w piersi. Uzupełniająca chemioterapia i terapia hormonalna poprawiają kontrolę systemową i zmniejszają prawdopodobieństwo rozwoju przerzutów, które są tym, co zwykle zabija pacjentów. Takie uzupełniające terapie nazywam „wisienką na torcie” chirurgii.

Powodem, dla którego świadectwa wyleczenia z raka są tak przekonujące jest to, że większość laików nie wie zbyt wiele na temat tej choroby, a w szczególności, że sama operacja „leczy” wiele raków piersi. Tym sposobem da się wyleczyć większość wczesnych stadiów choroby, a także niemałą liczbę pacjentów z dużymi guzami i licznymi zajętymi węzłami chłonnymi – oni również mają całkiem niezłą szansę na przeżycie poddawszy się tylko samej operacji. Zacznę od czegoś bardzo częstego. W przypadku operacji wycięcia guzka piersi, lokalny nawrót choroby występuje w 30-40% przypadków. Radioterapia redukuje tę liczbę do mniej niż 10%. To oznacza, że kobiety, które zrezygnują z radioterapii, nadal mają dużą szansę uniknąć nawrotu w piersi, zwłaszcza jeśli ich guz jest mały. Jeśli chodzi o odległe przerzuty, które zwykle są tym, co zabija pacjentki z rakiem piersi i praktycznie wszystkich chorych z litymi guzami, chemioterapia i terapia hormonalna zwiększają odsetek osób wyleczonych. Poprawa w liczbach bezwzględnych jest niewielka u pacjentów we wczesnych stadiach, ale znacznie większa w przypadku dużych, operacyjnych guzów. Ponieważ wiele pacjentek z rakiem piersi zostanie wyleczonych samą operacją, potrzebne są badania kliniczne na dużych grupach pacjentek, aby dostrzec prawdziwe efekty terapii uzupełniających. Tak naprawdę, jednym z „najgorętszych” obszarów badań nad rakiem jest ocena charakterystyki molekularnej guzów, która pozwoli onkologom odróżnić kobiety z chorobą o niewielkim ryzyku, które mogłyby bezpiecznie zrezygnować z chemioterapii, od tych z wysokim ryzykiem, które na takiej terapii najprawdopodobniej skorzystają. Póki co jednak, podajemy chemię wielu pacjentkom, aby skorzystały nieliczne, zwyczajnie dlatego, że nie wiemy konkretnie, które kobiety odniosą z niej korzyść.

Te fakty pozwalają lepiej zrozumieć istnienie wyleczonych osób, które miały operację, ale nie poddały się chemioterapii i/lub radioterapii na rzecz medycyny „alternatywnej” (Suzanne Somers na przykład). Kiedy takie pacjentki mają guza dobrze rokującego, w którym nawroty są rzadkie lub mają bardziej zaawansowaną chorobę, ale mają na tyle szczęścia, że ona nie nawraca, przypisują swoje wyleczenie nie operacji, której się na początku poddały, ale jakiejkolwiek alternatywnej terapii, którą zastosowały, mimo, że prawie na pewno nie miała ona nic wspólnego z ich wyleczeniem. W ich mniemaniu to alternatywna medycyna uratowała im życie, nie stara dobra operacja chirurgiczna. Natomiast kobiety, które wybrały alternatywną terapię i doświadczyły nawrotu choroby nie są, rzecz jasna, dobrym materiałem na świadectwo wyleczenia mające sprzedać alternatywną medycynę, dlatego prawie nigdy o nich nie słyszymy. Nie służą dobrze biznesowi.

Ktoś mógłby zapytać: dlaczego pacjentki w to wierzą? To nie jest kwestia inteligencji. Z mojego doświadczenia wynika, że kobiety korzystające z terapii alternatywnych najczęściej są inteligentne i/lub dobrze wykształcone. Nie mają jednak wystarczającej wiedzy  naukowej i/lub umiejętności krytycznego myślenia aby odseparować prawdę od nonsensu w medycynie. Nowotwory złośliwe i większość innych chorób to nie jest coś, czego można się samemu z powodzeniem nauczyć. Ale ponieważ wszyscy musimy radzić sobie z problemami zdrowotnymi od czasu do czasu, wszyscy mamy na ich temat opinię i, w demokratycznej ułudzie, myślimy, że możemy sami siebie nauczyć o chorobie na tyle dobrze, aby być „ekspertami”. Czego nie robimy na przykład w przypadku fizyki kwantowej. Niewielu z nas byłoby przekonanych, że można się samemu nauczyć o fizyce cząstek elementarnych na tyle, żeby kwestionować dobrze ugruntowaną naukę w tym temacie, natomiast wielu robi tak w stosunku do medycyny. Niestety, my, jako lekarze, zbyt często prowokujemy do tego typu myślenia swoim lekceważącym zachowaniem czy niesłuchaniem wystarczająco uważnie narzekań naszych pacjentów.

Może to być też kwestia ludzkiej natury. Diagnoza raka piersi może być emocjonalnie druzgocąca. Wcześniej pewne siebie kobiety czują, że tracą kontrolę nad swoim życiem. Niestety, nasz system medycyny wzmacnia to uczucie, ponieważ bywa bezduszny, a nawet brakuje w nim szacunku dla pacjenta. Pacjentki chodzą od lekarza do lekarza, muszą czekać w kolejkach w zatłoczonych poczekalniach, aby zobaczyć się ze swoim lekarzem, który dzięki centralnie zarządzanej służbie zdrowia jest w stanie poświęcić tej pacjentce zaledwie 5-10 minut na rozmowę o zagrażającej życiu chorobie. Pacjentka zderza się z pocztą głosową, kiedy chce skontaktować się ze swoim lekarzem, ponieważ ma jakiś problem i musi wytrzymać wiele innych upokorzeń. Wysnuwa z tego wniosek, że system nie szanuje ich czasu i ich samych (i to często prawda) i że są uważane jedynie za numerek, przypadek chorobowy, numer ubezpieczenia albo pieniądze. Natomiast „alternatywni” lekarze zapewniają tak bardzo nieobecne w nowoczesnej medycynie ludzkie ciepło. Poświęcają pacjentce czas i sprawiają, że czuje się ona dobrze ze sobą i swoją decyzją, nazbyt często podając niezgodne z prawdą, błędne informacje o chemio- i radioterapii. Kiedy kobieta decyduje się na terapię alternatywną, często widzi siebie jako „przejmującą kontrolę” nad swoim leczeniem od obojętnego lekarza, którego leczenie – mówi się jej – nie leczy przyczyny jej choroby. Co zrozumiałe, może ona czuć się „uwolniona” od tyranii HMO (Health Maintenance Organization – coś jak kasa chorych, przyp. tłum.), centrów onkologii, klinik i szpitali i z powrotem kierująca swoim własnym losem. Wiele historii ma też wydźwięk religijny - zagubiona, cierpiąca kobieta, źle prowadzona przez konwencjonalnych lekarzy i nie mająca już nadziei znajduje wybawcę (swojego „uzdrowiciela”) i/lub oświecenie („alternatywną” terapię), które wyprowadzają ją z ciemności z powrotem w kierunku światła i dobrego zdrowia. Zignorowanie złowieszczych ostrzeżeń lekarzy (niewierzących, apostatów, niewiernych) wydaje się słuszne, ponieważ rezultat leczenia okazuje się świetny.

To, że religia i duchowość odgrywają tak dużą rolę w alternatywnej medycynie nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, jak bardzo „altmed” jest przesiąknięty New Age’ową „duchowością” o żywych „przepływach energii” i połączeniach z ziemią. Spójrzmy na przykład na pojęcia stojące za Tradycyjną Medycyną Chińską (TCM-Traditional Chinese Medicine). Te pojęcia opierają się głównie na religii niechrześcijańskiej (Taoizmie), w szczególności na podkreśleniu przez TCM potrzeby skorygowania „nierównowagi” pomiędzy różnymi rodzajami duchowych „energii” w celu przywrócenia zdrowia. Te koncepcje mają silny wpływ nie tylko na TCM, ale i na inne alternatywne metody. Czasem fundamentaliści chrześcijańscy, którzy normalnie byliby bardzo podejrzliwi wobec tak niechrześcijańskich koncepcji, potrafią znaleźć sposób na wpasowanie swojej marki alt-medu w religię chrześcijańską (chodzi tu zwłaszcza leczenie wiarą, które współgra z altmedową duchowością), lub umniejszają niewygodną wschodnią lub pogańską duchowość, która leży u podstaw znacznej części altmedu (przykład tego, o czym mówię, znajduje się tu).

Nawet lekarze, których wykształcenie i umiejętności krytycznego myślenia powinny temu zapobiec, nie są odporni na uleganie takim wpływom. Przykładem może być Dr Lorraine Day, która pełniła funkcję profesora nadzwyczajnego chirurgii ortopedycznej na UCSF i dyrektorem chirurgii ortopedycznej w San Francisco General Hospital w latach 80-tych. Stała się znana, kiedy ostrzegała przed AIDS mogącym się rozprzestrzeniać przez drobinki krwi unoszące się w powietrzu podczas operacji nagłych przypadków (chociaż, patrząc na PubMed, nigdy nie opublikowała żadnych badań w recenzowanym czasopiśmie na potwierdzenie swojej tezy poza tym wywiadem). We wczesnych latach 90-tych dr Day zapadła na raka piersi. Jej strona internetowa i ta transkrypcja jednego z jej filmów informacyjno-reklamowych opowiadają jej historię. W skrócie, w 1993 roku Dr Day poddała się biopsji wycinającej, która wykazała istnienie ok. dwucentymetrowego nowotworu złośliwego obecnego na marginesie wyciętej tkanki. Następnie miała, wydaje się, ponowną operację wycięcia resztek guza, odmówiła jednak dodatkowego wycięcia podpachowego węzła chłonnego, co było wtedy standardowym postępowaniem (wycięcie węzłów chłonnych zostało od tamtego czasu w większości przypadków zastąpione biopsją węzła wartowniczego). Dr Day rozpoczęła potem leczenie alternatywne polegające na modyfikacjach dietetycznych i modlitwie. Dziewięć miesięcy później rozwineła jej się „gulka” w pobliżu poprzedniej zmiany, która (wg Day) urosła do rozmiarów grejpfruta w przeciągu zaledwie trzech tygodni. Zamieściła nawet zdjęcie (muszę przyznać, że nigdy nie widziałem raka piersi – wznowy czy pierwotnej zmiany – nawet bardzo złośliwego, który by tak wyglądał lub rósł tak szybko. Inwazyjne nowotwory piersi zwykle zaczynają wrzodzieć na zewnątrz skóry długo zanim zaczynają wystawać i rozciągać skórę tak, jak u Dr Day). Masa guzowa, mówi Day, została częściowo usunięta chirurgicznie, po czym pacjentkę „odesłano do domu na śmierć”.

Oczywiście, historia się tutaj nie kończy. Według jej świadectwa, „uleczyła się” tymi samymi sposobami – dietą i modlitwą – co poprzednio. Dr Barrett opublikował bardzo dobrą analizę historii Dr Day i dekonstrukcję jej filmiku informacyjno-reklamowego, konkludując, że prawdopodobnie wyleczyła ją druga operacja, a guz wielkości grejpfruta najpewniej nie był nawrotem choroby. Biorąc pod uwagę, że Dr Day odmówiła opublikowania wyniku badania histopatologicznego ze swojej ostatniej operacji po udostępnieniu wyniku pierwszego badania i tylko części drugiego (tylko tę opisującą stan zaawansowania choroby bez właściwego wyniku badania histopatologicznego, z pominięciem części mówiącej o tym, czy pozostałości nowotworu zostały całkowicie wycięte z czystymi marginesami przy drugiej operacji), skłaniam się do tego, aby zgodzić się z oceną Dra Barretta. Bardzo prawdopodobne, że ostatnie badanie histopatologiczne pokazało brak raka (w tym przypadku wyleczyła ją druga operacja) lub nawrót, który został całkowicie wycięty (i w tym przypadku wyleczyła ją trzecia operacja). Oczywiście Dr Day mogłaby z łatwością udowodnić wątpiącym, że tak nie było, publikując cały wynik drugiego badania histopatologicznego lub ostatni wynik, ale nie zrobiła tego.

Napisałem o tym przypadku żeby pokazać, że nawet świetnie wyszkoleni i wykształceni lekarze, którzy powinni być w stanie trzeźwo ocenić alterantywne terapie, mogą stać się ich najskuteczniejszymi propagatorami. Nawet gdyby Dr Day była w stanie udowodnić, że uleczyła się dokładnie tak, jak to opisuje, nadal zapytałbym ją, dlaczego nigdy nie przeprowadziła badań klinicznych, żeby zobaczyć, czy jej wynik dałoby się powtórzyć z innymi pacjentami, zamiast używać swojej historii aby sprzedawać produkt nazywany Zielonym Jęczmieniem oraz swoje książki i filmy. Zapytałbym, dlaczego nie zaangażowała naukowców nauk podstawowych aby zbadać skład Zielonego Jęczmienia. To właśnie zrobiłby prawdziwy chirurg akademicki. Skoro jej wyzdrowienie rzeczywiście było tak cudowne, jak opowiada, udowodnienie skuteczności jej sposobu nie wymagałoby ani wielu pacjentów, ani zbyt wiele czasu. Niestety, Dr Day nie jest przyjaźnie nastawiona nawet do zupełnie szczerej krytyki i posuwa się nawet do pogróżek w kierunku krytyków – łącznie z gniewem bożym. Ironią jest, że ostatnio Dr Day ogłosiła, że nie będzie dłużej sprzedawać Zielonego Jęczmienia, ponieważ firma, która go do tej pory produkowała, została przejęta przez japońską firmę, która zamierza zastąpić jęczmień produktem jęczmiennym wykorzystującym „naenergizowaną wodę”. Co dziwne, Dr Day jest w stanie uwierzyć, że Zielony Jęczmień i modlitwa uratowały jej życie, lecz jest bardzo sceptyczna jeśli chodzi o cokolwiek New Age’owego.

Kolejnym aspektem takich świadectw jest zaprzeczenie. Istnieje potrzeba wiary w to, że wybrana „alternatywna” terapia działa, nawet jeśli dowody pokazują, że tak nie jest. Przykładem jest historia Kim Tinkham. Jeśli o niej czytaliście, to wiecie, że zawiera wiele tych samych elementów, co historia Dr Day. Jest diagnoza, szok, następnie z pozoru odważna decyzja niepodążenia za rekomendacją trzech różnych lekarzy odnośnie leczenia raka piersi trzeciego stopnia zaawansowania – wycięcia guza i usunięcia węzłów chłonnych oraz chemio- i radioterapii, co było bardzo rozsądną rekomendacją z całkiem przyzwoitą szansą uratowania jej życia. Brakuje tylko dwóch rzeczy – Tinkham nie poddała się operacji usunięcia guza. Uległa za to wpływowi Roberta O. Younga, który uważa, że w zasadzie wszystkie choroby, łącznie z nowotworami, wynikają z nadmiernej kwasowości i leczy wszystko próbując „uzasadowić krew”. Druga sprawa – oszczędziła nam banalnego stwierdzenia o „wysłaniu jej do domu na śmierć”. Oto pewna szczególna część jej świadectwa:

„Nadal czuje guza tuż pod skórą, gdzie jeszcze przez chwilę będzie się znajdował. Ale wie już, że jest nieszkodliwy. W tej chwili jest jej odznaką honoru – przypomnieniem, że ona, Kim Tinkham, pokonała raka bez operacji, inwazyjnych procedur, radioterapii lub chemioterapii.”


Zauważcie, że Tinkham mówi nam, że jej guz nadal jest obecny! Zauważcie również, że nie wspomina o tym, czy guz powiększył się, czy zmniejszył. Najprawdopodobniej Tinkham ma na tyle szczęścia, że jej guz jest wolno rosnący i nieagresywny, więc po 10 miesiącach od diagnozy może nie być wcale oczywiste, że urósł bez regularnych badań USG, mammografii czy skanów MRI, które obiektywnie mierzyłyby jego wielkość. A więc jeśli guz nadal tam jest i nie zmniejsza się wyraźnie, jak Young może mówić Tinkham, że jej guz zniknął? Ano tak:

„Ostatnio wykonane badanie krwi wykazało, że rak piersi trzeciego stopnia, zdiagnozowany w lutym, nie jest już obecny. Ale nie potrzebowała nawet tego badania, żeby to wiedzieć. Już kilka godzin po pobraniu krwi do testu, zanim poznała jego wynik, wiedziała, że jej nowy styl życia pozwolił jej ciału zwalczyć chorobę.”


Chciałbym podkreślić, że nie istnieje żadne badanie krwi, które może udowodnić kobiecie, że pozbyła się raka piersi. Żadne. W odróżnieniu od testu PSA na raka prostaty i testu CEA na raka jelita grubego, markery nowotworowe raka piersi są notorycznie niewiarygodne. W dodatku, gdyby nawet istniał taki test, który powiedziałby jej, że raka nie ma, skoro guz nadal jest, powinna skoncentrować się właśnie na nim, a nie na podejrzanym badaniu krwi podsuniętym przez jakiegoś szarlatana, który twierdzi, że test może w jakikolwiek sposób określić status jej guza. Nienaukowe badania krwi czy inne badania „monitorujące” guzy nowotworowe to stały element praktyki szarlatanów. Mówią potem oni swoim pacjentkom, że ich guzy się zmniejszają tylko na podstawie takich testów, nawet jeśli istnieją dowody, że tak nie jest. Mówią im, że ich stan się polepsza (a nawet że są już „wolne od raka”) aż do momentu, kiedy pacjentki zaczynają konać.

To świadectwo pokazuje również, że za medycyną „alternatywną” często stoją elementy religijne czy też duchowe. Wpisałem nazwisko tej pani w wyszukiwarkę i stało się jasne z jej występu u Oprah Winfrey na temat decyzji leczenia raka piersi „naturalnymi” metodami, że wierzy w Sekret. To samo myślenie życzeniowe, które doprowadziło ją do wiary w „Prawo Przyciągania” doprowadziło ją również do wiary w wolny od nauki nonsens Younga o jej nowotworze. Najważniejsze jest to, że dla tych, którzy mają niewielką wiedzę z zakresu medycyny, świadectwa mogą brzmieć przekonująco. Za nimi stoi jednak zwykle, podobne do Sekretu przeświadczenie, że wystarczy bardzo mocno wierzyć. Ponadto, nawet ktoś nieposiadający medycznej wiedzy, ale mający przyzwoitą umiejętność krytycznego myślenia i sceptycyzmu powinien umieć zadać właściwe pytanie – jak u licha Tinkham może twierdzić, że nie ma raka na podstawie samego badania krwi, podczas gdy guz nadal jest obecny? Taka osoba pozna się na takim świadectwie i żeby móc to zrobić, nie musi być wcale bardzo dobrze wykształcona.

Nigdy nie zapominajcie o tym, że świadectwa medycyny alternatywnej istnieją w głównej mierze po to, żeby sprzedać produkt. Większość z nich to reklama, nic więcej. Nie są wcale bardziej bezstronne niż reklamy firm farmaceutycznych, zachwalające najnowszy, wspaniały lek. Tak naprawdę, są jeszcze gorsze, bo firmy farmaceutyczne są przynajmniej zobowiązane dostarczyć dowodów naukowych na to, co twierdzą i podać działania niepożądane w swoich reklamach. Dla większości specyfików medycyny alternatywnej nie istnieją żadne tego typu wymogi, ponieważ większość z nich nosi miano suplementów, a nie leków. Inny problem z takimi świadectwami polega na tym, że nie spełniają warunków nawet dla najniższego w hierarchii dowodów medycznych - raportu anegdotycznego. Raporty anegdotyczne w medycynie wymagają dokładnej dokumentacji objawów, wyników badań laboratoryjnych, diagnoz, dokładnego przebiegu leczenia i reakcji pacjenta na to leczenie. Świadectwa prawie nigdy nie zawierają tych elementów w wystarczającym stopniu szczegółowości, aby ocenić, czy leczenie faktycznie zadziałało. Nie ma żadnego sposobu, aby odróżnić prawdę od wyolbrzymienia czy fikcji. W zasadzie mogą one wydawać się przekonujące z jednego z trzech powodów:

1.    Pacjent nigdy nie miał nowotworu złośliwego. Była to albo błędna diagnoza prawdziwego lekarza lub diagnoza oparta na nienaukowych testach, dokonana przez altmedowego szarlatana. To częstsze niż mogłoby się wydawać (jednym z przykładów jest rak trzustki), i być może napiszę o tym kiedyś oddzielny post.

2.    Pacjent poddał się częściowemu leczeniu konwencjonalnemu zanim „przerzucił się” na altmed (na przykład poddał się operacji wycięcia guza, ale już nie radio- lub chemioterapii, jak Suzanne Somers czy Lorraine Day).

3.    Pacjent nadal jest chory, ale, jak w przypadku Kim Tinkham, powiedziano mu, że choroba zniknęła. Jeśli guz jest wolno rosnący, może to być przekonujące przez wiele miesięcy, a nawet lat.

Podsumowując, należy być sceptycznym wobec altmedowych świadectw wyleczeń. Jeśli spojrzy się na nie bliżej, często okazuje się, że pacjent poddał się znacznemu leczeniu konwencjonalnemu; historia jest nieprecyzyjna (częste ominięcia, np. nie znamy stopnia zaawansowania nowotworu czy histologii ani nawet, czy choroba była potwierdzona biopsją); nie ma obiektywnych danych, tylko odniesienia do innych świadectw; przytoczone dane pochodzą ze stron o medycynie alternatywnej, gdzie sprzedaje się produkty, a nie z recenzowanych pism naukowych albo przedstawia się błędne wnioski z badań w recenzowanych źródłach. Mają również swoje życie po życiu i nie jest wcale rzadkością, że świadectwa wyleczeń pacjentów, którzy zmarli krążą po Internecie długo po ich śmierci. W końcu, należy też pamiętać, że medycyna konwencjonalna również nie jest wolna od nadużywania świadectw w swoich reklamach. Traktujcie je z taką samą dozą sceptycyzmu. Szukajcie naukowych i klinicznych dowodów, niezależnie od typu świadectwa. Jeśli jest coś, co chciałbym żebyście zapamiętali to to, żeby twierdzenia zarówno medycyny konwencjonalnej, jak i alternatywnej traktować tak samo i powinny one spełniać te same standardy dowodu naukowego i klinicznego. Nie robię rozróżnienia między jednym a drugim, kiedy analizuję dowody, i Wy też nie powinniście.

oryginalny post: On the nature of "alternative" medicine cancer cure testimonials 
blog: Science-Based Medicine
14 stycznia 2008


David H. Gorski, MD, PhD, członek Amerykańskiego Kolegium Chirurgów, jest chirurgiem onkologicznym specjalizującym się w chirurgii raka piersi. Pracuje w Karmanos Cancer Institute, jest również profesorem nadzwyczajnym chirurgii na Uniwersytecie Wayne State.


Udostępnij:

Popularne posty

Obsługiwane przez usługę Blogger.