Wszystkie posty są publikowane za wiedzą i zgodą ich autorów.

piątek, 20 lipca 2018

Medycyna oparta na nauce i „inne sposoby poznawania”

David Gorski
Stoimy na pozycji, że nauka jest najefektywniejszym sposobem wyodrębniania tych metod leczenia, które działają i których korzyści przeważają nad ryzykiem. Ci, którzy promują pseudomedycynę lub medycynę przednaukową nieraz odwołują się do innych sposobów poznawania, często w postaci starożytnej wiedzy pochodzącej z innych kultur i wskazują wady medycyny opartej na nauce jako usprawiedliwienie dla promowania swoich sposobów leczenia. Czy ich argumenty mają sens?

Najważniejsza zasada, którą od początku kieruje się Science-Based Medicine (SBM) została przedstawiona przez naszego nieustraszonego lidera w pierwszym poście na tym blogu ponad dziesięć lat temu:

„Filozofia tego bloga jest w swojej istocie prosta: bezpieczna i skuteczna opieka zdrowotna ma decydujące znaczenie dla jakości życia wszystkich ludzi; tak bardzo, że jest generalnie uznawana za jedno z podstawowych praw człowieka. Najlepszą metodą określenia, które interwencje i produkty lecznicze są bezpieczne i skuteczne jest bez wątpienia rzetelna nauka. Dlatego w interesie każdego jest, aby opieka zdrowotna była systematycznie oceniana pod kątem zgodności z najlepszej jakości dowodami naukowymi.”


Codziennie staramy się, aby powyższe stwierdzenia cały czas były filozofią tego bloga. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy krytycy, nie wyłączamy „konwencjonalnej” medycyny z naszego sceptycyzmu, choć skupiamy się bardziej na pseudomedycynie i szarlataństwie, które coraz częściej znajdują drogę do medycyny akademickiej i otwartego lecznictwa. Piszemy o tym przede wszystkim dlatego, że jest to nisza, która wymaga zapełnienia. Niestety, promowanie rygorystycznej nauki pozostaje tak samo  trudne, jak w 2008 roku, a może nawet trudniejsze. Nieuzasadnione naukowo straszenie, ruchy antyszczepionkowe, aktywizm anty-GMO i wzrastające uznanie dla szarlataństwa, takiego jak akupunktura, medycyna energetyczna i inne podobne zjawiska sprawiają, że medycyna oparta na nauce jest atakowana jak nigdy wcześniej.

Inne sposoby poznawania w odniesieniu do medycyny

Ponieważ tak wiele z tego, co jest „integrowane” z medycyną jako „medycyna komplementarna i alternatywna” (CAM), „medycyna integracyjna”, „zdrowie integracyjne” (czy jakkolwiek inaczej by tego nie nazwać) jest albo nieudowodnione, albo jest zniekształceniem istniejącej SBM (medycyny opartej na nauce, przyp. tłum.), albo zwyczajnym szarlataństwem, zwolennicy integrowania pseudonauki i medycyny – choć oczywiście sami by siebie tak nie określili -  nie mogą wygrać w oparciu o naukę, przynajmniej nie wtedy, kiedy jest ona prawidłowo przedstawiana. Dlatego używają oni innych technik, z których jedną z popularniejszych jest odwoływanie się do innych sposobów poznawania. Jak to mówią w świecie prawniczym, jeśli fakty są po twojej stronie, uderzaj faktami. Jeśli prawo jest po twojej stronie, uderzaj prawem. Jeśli ani fakty, ani prawo nie są po twojej stronie, uderzaj w stół. W medycynie wygląda to trochę inaczej – jeśli masz naukę po swojej stronie, uderzaj nauką, ale jeśli tak nie jest, uderzaj anegdotami, siej zwątpienie lub odwołuj się do innych sposobów poznawania.

Stali czytelnicy z pewnością znają tę szczególną technikę. Widzieliśmy, jak używają jej różnej maści konowały, fanatycy i szarlatani od homeopatów przez doktora Oz’a do Deepaka Chopry. W zasadzie, kiedy nauka nie popiera twojego argumentu, odwołanie do innych sposobów poznawania przyjmuje formę odrzucenia nauki, która przeczy twoim argumentom, przy pomocy stwierdzeń w rodzaju „nauka nie wie wszystkiego” (co oczywiście jest prawdą, lecz jest nieistotne), a potem odwoływanie się do „innych sposobów poznawania”, gdzie rygorystyczna nauka nie jest wymagana. Odwołanie do innych sposobów poznawania jest w gruncie rzeczy odmianą nieuprawnionego wyjątku (special pleading), w którym twierdzi się, że dane przekonanie powinno być wyłączone z rygorystycznej naukowej oceny.

Niestety, jest jedna forma tego nieuprawnionego wyjątku, która zyskuje pewną popularność. Jest to tworzenie wyjątku wyłączającego z wymogu rzetelnej oceny naukowej dla „tradycyjnej medycyny”, czy to Ajurwedy, Tradycyjnej Medycyny Chińskiej (TCM – Traditional Chinese Medicine), medycyny aborygeńskiej, czy medycyny ludowej praktykowanej na całym świecie.

Niedawno pisałem o tym, jak Światowa Organizacja Zdrowia włączyła sekcję kodów ICD (International Classification of Diseases – Międzynarodowa Klasyfikacja Chorób) w nowym systemie ICD-11 dotyczącą kodów TCM. Część z tych kodów zawierała diagnozy takie jak wzór meridianu pęcherza moczowego, potrójny wzór meridianu energizującego, wzór zastoju qi w wątrobie i inne „rozpoznania” pochodzące z przednaukowych myśli witalistycznych, na których oparta jest TCM. Zauważmy, że ICD-10 (obecna wersja) jest standardem używanym na całym świecie do klasyfikacji chorób. Używają go agencje rządowe i prywatni ubezpieczyciele aby określić wysokość zwrotu kosztów za usługi. Sekcja TCM (Międzynarodowa Klasyfikacja Medycyny Tradycyjnej, ICTM) w ICD-11 będzie na początku opcjonalna, ale przewiduję, że niebawem będzie obowiązująca. W podobnym duchu, chiński rząd przyjął ostatnio ustawę mającą promować użycie TCM i ułatwić eksport środków TCM, w efekcie obniżając poprzeczkę dowodów naukowych dla ideologii i zysku.

W zeszłym tygodniu Steve Novella zwrócił uwagę na to zjawisko, nazwane „rdzennymi sposobami poznawania” (IWK – indigenous ways of knowing) w nawiązaniu do niedawnego artykułu Josha Dehaasa, który był wobec tego zjawiska bardzo krytyczny. Ja też natknąłem się na ten artykuł, jak również na kilka innych, jeden z nich autorstwa byłego lekarza, obecnie filozofa Paula Bieglera (który był dużo bardziej mętny niż artykuł Dehaasa, będąc prawie pochwałą rdzennych sposobów poznawania) i artykuł w piśmie CAM będący za stosowaniem odmiennych standardów w regulacji TCM i innych tradycyjnych metod leczenia.

Kolonializm jako usprawiedliwienie dla akceptacji innych sposobów poznawania w medycynie?

Oczywiście, jak podkreślają obydwa artykuły, mamy tu do czynienia z historią. Wiele kultur, których medycyna jest obecnie promowana, ma długą historię bycia ofiarami grabieży i opresji kolonializmu europejskich i amerykańskich mocarstw. Jest to niezaprzeczalne i stanowi potężną siłę, która sprawia, że twierdzenia IWK brzmią bardziej przekonująco. W jaki sposób? Cóż, spójrzmy, co Nadine Ijaz i Heather Boon piszą na usprawiedliwienie odmiennych standardów regulacji TCM. Heather Boon już kiedyś poznaliśmy. Jest Dziekanem Wydziału Farmacji Lesliego Dana na Uniwersytecie w Toronto, gdzie popierała badanie kliniczne homeopatii, zniekształciła stanowisko moje i Steve’a dotyczące badań klinicznych CAM i ogólnie dała się poznać jako gorąca zwolenniczka nienaukowej medycyny alternatywnej. W każdym razie, Ijaz i Boon piszą:

„Ważne zagadnienie, które często nie jest poruszane w dyskusjach akademickich o T&CM [traditional and complementary medicine - medycynie tradycyjnej i komplementarnej] dotyczy historycznego i trwającego nadal wpływu kolonizacji europejskiej na tradycyjne systemy i praktyki medyczne na całym świecie. Jak udokumentowano i przeanalizowano w innych źródłach, zabiegi i praktyki tradycyjnej medycyny od dawna są podporządkowywane, dewaluowane, kooptowane, a w niektórych przypadkach tępione na całym świecie w kontekście kolonizacji europejskiej. Wiele rodzimych systemów opieki zdrowotnej wciąż jest zagrożonych z powodu wpływu kolonizacji. (10)


Zglobalizowana dominacja biomedycyny, jak opisali to Hollenberg i Muzzin, w znacznie mniejszym stopniu wynika z udowodnionej skuteczności nauk biomedycznych, niż z trwającego socjopolitycznego podporządkowania systemów przedkolonialnej wiedzy rdzennej i związanych z nią praktyk zdrowotnych.(11) Tradycyjna medycyna jest nadal szeroko stosowana, a w wielu jurysdykcjach (zwłaszcza na globalnym Południu) stanowi "podstawę świadczenia opieki zdrowotnej".(1) Jednakże znaczny kapitał polityczny, badawczy, gospodarczy i instytucjonalny nadal utrzymuje przewagę biomedycyny w państwowych systemach opieki zdrowotnej na całym świecie. (11, 12) Niezależnie od tego, miejscowe systemy wiedzy medycznej pozostają ważnymi zasobami nie tylko w ich specyficznych kontekstach kulturowych, ale również jako 'krytyczne alternatywne modele rozwiązywania kryzysów zdrowotnych w skali globalnej, w której rozwiązania biomedyczne i technologiczne są coraz bardziej ograniczone'.(2)


Studiowanie i przekształcanie podejść do medycyny tradycyjnej z wykorzystaniem ram koncepcyjnych i języka biomedycznego jest od wielu dziesięcioleci stosowane prawdopodobnie jako strategia zwiększania ich postrzeganej legitymizacji w systemach opieki zdrowotnej o dominującej pozycji biomedycznej.(12) Dotyczy to m.in. coraz częstszego włączania przedmiotów biomedycznych do programów nauczania zinstytucjonalizowanych programów szkoleniowych dla skodyfikowanych systemów tradycyjnej medycyny, takich jak medycyna chińska, Ajurweda i Unani, a także coraz większej liczby badań biomedycznych prowadzonych nad konkretnymi terapiami tradycyjnej medycyny.”


Jest to podstawowa narracja IWK: „zachodnie” nauki biomedyczne to kulturowa konstrukcja, której dominacja nie nastąpiła dzięki jej sukcesowi w diagnostyce, leczeniu i w niektórych przypadkach eliminacji chorób, ale raczej dzięki przeszłemu imperializmowi i kolonizacji europejskich potęg.

Nieuniknionym wnioskiem z tego płynącym jest to, że próby osiągnięcia przez promotorów tradycyjnej medycyny naukowego uwiarygodnienia nie są podejmowane dlatego, że nauka jest lepsza, tylko ponieważ model biomedyczny dominuje z powodu wcześniejszego podporządkowania sobie (i, w niektórych przypadkach nadal kontynuowanej opresji) tubylców. Dodajmy do tego odwołanie do popularności, tzn. fakt, że wiele milionów ludzi nadal używa medycyny tradycyjnej jako pierwszej w kolejności formy opieki medycznej – i mamy argument, który może wyglądać na mocny, zarówno dla rdzennych mieszkańców używających tradycyjnych środków i dla niektórych „zachodnich” naukowców lub lekarzy, jak Heather Boon.

W rzeczy samej, Boon idzie nawet dalej. Po pierwsze, wskazuje ona, że prawie jedna czwarta wszystkich nowoczesnych leków pochodzi z naturalnych produktów, z których wiele było najpierw stosowanych w medycynie tradycyjnej. Choć podejrzewam, że trochę przesadza co do tego, ile z tych naturalnych produktów zostało odkrytych przez lekarzy medycyny tradycyjnej, to prawda, że część była. Oczywiście, sprawa nie jest zawsze taka prosta, jak na przykład wtedy, kiedy zwolennicy TCM twierdzili, że przyznanie nagrody Nobla z medycyny Youyou Tu za odkrycie związku antymalarycznego – artemizyny, która była stosowana w TCM (zdanie niedokończone w oryginale, przyp. tłum.). Okazuje się jednak, że aby wyizolować i określić skuteczność aktywnego związku, konieczna była spora dawka „nauki biomedycznej”. To jest właśnie to, na co narzekają Ijaz i Boon, czyli fakt, że większość tradycyjnych środków ziołowych zostało poddanych „znacznej rekompozycji w celu uzyskania użyteczności farmaceutycznej”, którą określają jako proces „stawiający na uprzywilejowanej pozycji epistemologię biomedyczną, jednocześnie wymazując/negując rodzime pochodzenie kulturowe tych środków i ich podstaw epistemicznych”.

Widzicie, co mam na myśli? Odwołując się w ten sposób do „rdzennych sposobów poznawania”, czego by „zachodni” naukowcy nie zrobili, będzie źle. Nauka jest przedstawiana jako tylko jeden ze sposobów poznawania, którego wszechobecność w medycynie jest spowodowana bardziej kulturową hegemonią niż rzeczywistą efektywnością, a jeśli „zachodnia” medycyna faktycznie próbuje używać tradycyjnych środków, użycie metody naukowej do testowania i przekształcania ich w bezpieczną i niezawodną formę jest „wymazywaniem” ich kulturowego pochodzenia i epistemicznej podstawy ich używania. Lub, jak Ijaz i Boon określają jeden z problemów z regulacją tradycyjnej medycyny, „historyczne okoliczności (i w efekcie oczywiste napięcia) otaczające podporządkowanie tradycyjnej medycyny zachodnim systemom wiedzy biomedycznej.”

Niestety, Biegler wydaje się przychylać do, a nawet całkowicie kupować tego typu argumenty:

 „Niewiele osób zaprzeczy, że tradycyjne kultury powinny być chronione, a ich wiedza zachowana. Nie oznacza to jednak, że kulturowa trwałość legitymizuje sposób leczenia. Czy zwracając uwagę na kolonializm autorzy nie odwracają wzroku od niewygodnego faktu, że prawdziwe zagrożenie dla tradycyjnej medycyny pochodzi z nauki, dziedziny, która łączy globalną Północ z Południem?

Prawda jest taka, że osoby praktykujące tradycyjną medycynę (Ijaz jest zielarką medyczną i terapeutką shiatsu) słusznie postrzegają randomizowane badanie kliniczne (RCT) jako zagrożenie. Kryterium wymagane przez Amerykańską Agencję ds. Żywności i Leków do zatwierdzania nowych leków to wykazanie skuteczności większej od placebo w dwóch RCT. Jest to standard, który może być gwoździem do trumny dla niektórych praktyk TCM jeśli postawione byłoby w ich przypadku to samo wymaganie.

Oczywiście, jest to zgodne z uwagą autorów, że zachodni model grozi wyeliminowaniem wielu poważanych i starożytnych terapii.

Pamiętajmy jednak, że mnóstwo zachodnich lekarstw potyka się o tę samą przeszkodę. Niechlubny przykład z niedalekiej przeszłości to ujawnienie przez badacza Irvina Kirscha – który skorzystał z prawa do swobody informacji - 47 negatywnych badań n/t antydepresantów, zgłoszonych do FDA - badań ukrytych później przez firmy farmaceutyczne.

Jeśli zachodnia medycyna jest drapieżcza, zjada również swoje własne potomstwo.”


Oczywiście, muszę tu zaznaczyć, że nowsze dowody w jasny sposób udowadniają skuteczność antydepresantów, choć skala tego efektu jest mniejsza, niż wcześniej sądzono. Muszę również zaznaczyć, że, ogólnie mówiąc, nauka koryguje się sama, mimo, że wiadomo, że proces ten jest chaotyczny i zabiera więcej czasu niż byśmy chcieli. Wszystkie tradycyjne lekarstwa były używane przez wieki i tysiąclecia, w oparciu o dowody anegdotyczne przekazywane z pokolenia na pokolenie i praktycznie nigdy nie są porzucane jako nieefektywne. To ogromna różnica. „Zachodnia medycyna” rzeczywiście jest drapieżcza i pożera swoje własne dzieci gdy dowody pokazują, że leczenie jest nieskuteczne lub niesie ze sobą większe ryzyko niż korzyści w świetle tego, jak poważna jest choroba, którą chcemy leczyć.

„Subiektywna” wiedza

Dehaas całkiem dobrze opisuje, co IWK tak naprawdę oznacza. Ilustruje to cytując pewnego profesora z Uniwersytetu w Toronto, który prowadzi kurs o IWK – będących w zatrważający sposób coraz częściej częścią programu na kanadyjskich uczelniach.

„We wstępnym wykładzie o IWK, Paul Restoule, profesor w Instytucie Studiów o Edukacji Instytutu Ontario Uniwersytetu w Toronto, zaczyna, mówiąc studentom, że wszystkie 'wiedze' są subiektywne. Twierdzi również, że sam akt definiowania, czym są IWK jest 'problematyczny', ponieważ wszelkie definicje używają 'zachodniej wiedzy' jako punktu odniesienia. To nic niezwykłego. Piszę o wyższej edukacji już od dekady i badam problem IWK na różnych kampusach. Nieodmiennie, moje próby określenia dokładnych parametrów IWK zawsze spotykają się z tą samą efemeryczną, defensywną odpowiedzią. Co dziwne, najgorliwsi orędownicy IWK to ci sami, którzy są najbardziej niechętni, aby opisać, czym one są.

Restoule twierdzi, że dla rdzennej ludności 'zmysły poznają głębiej i dokładniej niż wiedza pozyskiwana poprzez czytanie i słuchanie tego, co mówią nam inni.' Zapewnia, że 'wiedza jest czasem ujawniana poprzez sny, wizje i intuicję.' Pokazuje diagram Venna, w którym okrąg przedstawiający 'zachodnią medycynę' – 'ograniczoną do dowodów i wyjaśnień świata fizycznego' oraz 'sceptycyzm' – zachodzi nieco na okrąg przedstawiający 'rdzenną wiedzę', która jest opisana jako 'holistyczna', włączająca 'świat metafizyczny połączony z kodem moralnym' i 'wiarą w odziedziczoną wiedzę.'”


To oczywiście prawda. To, do czego w zasadzie sprowadzają się IWK, przynajmniej jeśli chodzi o tradycyjną medycynę, to ufność, że nasi przodkowie dobrze rozumieli, co robią przez te wszystkie setki i tysiące lat temu. Bazują również na przednaukowych, mistycznych i/lub religijnych wierzeniach, jak określa to Frances Widdowson, profesorka nauk politycznych w Mount Royal University w Calgary:

„Gdy prosi się orędowników IWK o ich zdefiniowanie, 'w którymś momencie rozmowy wkracza w nią postmodernistyczny relatywizm', mówi. Zapytani o unikalne 'sposoby poznawania' widziane u rdzennej ludności, zwolennicy mają tendencję do opisywania albo mądrości ludowej albo wierzeń duchowych, dodaje. W istocie, mogą one być opisywane jako 'alternatywne' sposoby poznawania. Ale ich alternatywny charakter wywodzi się z faktu, że przedstawiają siebie jako wyłączone z wymogu rygorystycznej analizy, która jest zazwyczaj stosowana wobec twierdzeń naukowców.”


Dokładnie. „Zachodni” naukowcy promujący IWK w zasadzie mówią, że powinniśmy zaufać „starożytnej wiedzy” i że taka starożytna wiedza jest tylko „kolejnym sposobem poznawania”, który nie jest ani gorszy, ani lepszy niż nauka, jedynie inny, nawet jeśli wiedza jest oparta na tradycji, religii i przednaukowym rozumieniu tego, jak funkcjonuje ludzki organizm. Powinienem jednak zwrócić uwagę na to, że zamiast terminu „rdzenne sposoby poznawania” wolę „inne sposoby poznawania”, ponieważ jest to bardziej ogólne określenie, które obejmuje dużo więcej nieuprawnionych wyjątków, na które pozwalają sobie apologeci CAM, aby móc twierdzić, że ich sposoby leczenia są ekwiwalentne z medycyną opartą na nauce. Określenie to nie jest specyficzne kulturowo czy potencjalnie obciążone bagażem długiej i pełnej przemocy historii kolonializmu i imperializmu. Muszę też zaznaczyć, że dwa spośród najbardziej popularnych systemów tradycyjnej medycyny, TCM i Ajurweda, pochodzą z wysoce zaawansowanych cywilizacji, czego nie obejmuje termin taki jak „IWK”.

Istnieje jeszcze nieco rasistowska tendencja, która została nazwana „kultem szlachetnego dzikusa”, w którym to rdzenna ludność jest romantyzowana jako „czystsza”, żyjąca w większej zgodzie z naturą. Niezepsuty przez nowoczesną cywilizację, szlachetny dzikus jest dobry i posiada ukrytą wiedzę, której my, „cywilizowani” (czyli zepsuci) ludzie nie mamy. Jest to powszechny motyw w literaturze i sztuce (jak plemię Lakota w „Tańczącym z Wilkami” lub w kontekście science-fiction, Na’vi w „Avatarze”). Nieprzypadkowo jest to także wariant historii o upadku człowieka w Księdze Rodzaju. Co więcej , jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego używam cudzysłowu pisząc o „zachodniej” medycynie czy nauce, to dlatego, że podział na naukę „zachodnią” (zimną, racjonalną, redukcjonistyczną) w opozycji do „wschodniej” lub kultur innych niż europejskie (co obejmuje nacje takie jak USA, które na początku były europejskimi koloniami) jako bardziej „naturalistyczne”, mistyczne, zgodne z naturą i starożytną wiedzą, jest po prostu wariantem rasistowskiego mitu o szlachetnym dzikusie.

Smutne jest to, że dzięki takiemu podobnemu do postmodernistycznego relatywizmowi takie spojrzenie jest często podzielane przez orędowników CAM.

Gorzej, akceptacja takich IWK w medycynie może prowadzić do prawdziwej krzywdy:

„Widdowson przypomina historię Inuita z północnego Quebecu, który doznał tak ciężkich odmrożeń, że jego buty przymarzły do stóp. Zamiast pójść do lekarza lub ogrzać stopy, zwrócił się do członka starszyzny, który poradził, aby włożyć je w mokry śnieg. W końcu człowiek ten został nakłoniony przez funkcjonariusza RCMP (Royal Canadian Mounted Police - Kanadyjska Królewska Policja Konna, przyp. tłum.) do wizyty w szpitalu, gdzie lekarze powiedzieli mu, że jego wiara w tradycyjne metody leczenia mogła kosztować go stopy.”


Nie mogę również nie przypomnieć sprawy chorej na białaczkę dziewczynki z Pierwszych Narodów w Ontario, której matka chciała wybrać „medycynę aborygeńską” (choć w rzeczywistości to, co wybrała było szarlataństwem białego oszusta, który żerował na rdzennej ludności kanadyjskiej). Skutki były tragiczne. Nie trzeba nawet przynależeć do innej rasy. Opisywałem historię dziewczynki ze wspólnoty Amiszów, która chorowała na raka i której rodzice zdecydowali się zrezygnować z SBM i leczyć ją tradycyjnymi lekarstwami Amiszów. Idea jest ta sama. „Prości” ludzie wiedzą rzeczy, których nie wiemy my, członkowie nowoczesnego społeczeństwa.

Nieufność w stosunku do „zachodniej nauki” i rola szamana-uzdrowiciela

Oczywiście zrozumiałym jest, dlaczego wielu członków rdzennej ludności jest nieufnych wobec swoich byłych kolonialnych władców. Jak już pisałem przy okazji sprawy chorującego na raka dziecka z Pierwszych Narodów, Kanada ma na koncie okropną historię umieszczania dzieci rdzennej ludności w szkołach z internatem, którego powszechnie znanym celem było odcięcie tych dzieci od ich własnej kultury i zasymilowanie ich z kulturą kanadyjską. Wiele dzieci doświadczyło psychicznego i seksualnego wykorzystywania i ocenia się, że 6000 z nich zmarło w czasie ponad 100 lat historii tych szkół. Nie dziwi więc, że wśród rdzennej kanadyjskiej ludności nadal jest dużo nieufności wobec rządu i systemu medycznego, który ułatwił taki kulturowy imperializm. To samo tyczy się ludności natywnej USA, która żywi wiele nieufności wobec rządu, który usunął ich z ziem ich przodków i przeniósł do rezerwatów i tak jak inne ludy tubylcze nie ufają swoim niegdysiejszym (i często współczesnym) ciemiężcom. Bardzo łatwo im postrzegać „zachodnią” naukę jako jeszcze jedno narzędzie opresji, które tym razem chce zdelegitymizować ich tradycyjną medycynę.

Ale dlaczego „zachodni” naukowcy się na to nabierają? Myślę, że Dehaas zbyt pochopnie mówi, że „większość z nich po prostu obawia się posądzenia o bycie rasistami”, choć może w tym być ziarno prawdy. Inną motywacją dla opowiadania się za innymi sposobami poznawania w odniesieniu do tradycyjnej medycyny prawie na pewno obejmuje element tęsknoty za byciem szamanem-uzdrowicielem, co wyraził w jednym z wywiadów nie kto inny jak dr Mehmet Oz, osobistość w świecie CAM:

„Zabrałbym nas wszystkich tysiąc lat wstecz, gdy nasi przodkowie żyli w małych wioskach i w każdej takiej wiosce był uzdrowiciel – jego zadaniem nie było zoperować Wam serce czy dać lekarstwo, ale pomóc odnaleźć bezpieczne miejsce do rozmowy.”


Oz kontynuuje – „Medycyna zachodnia ma silne przekonanie, że badanie ludzi jest jak badanie bakterii na płytkach Petriego. Lekarze nie chcą pytań ze strony pacjentów; łatwiej jest mówić im, co mają robić, niż słuchać tego, co mają do powiedzenia. Ale ludzie wędrują przez życie krętymi ścieżkami, i tak ma być. Wszystko, co ja próbuję zrobić, to postawić kilka znaków drogowych. Taki mam plan na co dzień i na tym się skupiam. Na znakach drogowych.”


To tej roli pożądają niektórzy lekarze (i do pewnego stopnia jest to zrozumiałe), roli uzdrowiciela. Jest to duża część powodu, dla którego większość lekarzy poszła studiować medycynę. Dlaczego? Podejrzewam, że jest to sposób na odzyskanie tego, co wielu uważa za utracone w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci, czyli interakcji lekarz-pacjent. Ponieważ presja finansowa związana z praktykowaniem medycyny wzrosła, a czas spędzony twarzą twarz z pacjentem się skrócił, zrozumiałe, że niektórzy lekarze chcieliby powrócić do „tego, co było”, niezależnie od tego, czy faktycznie było tak, jak to sobie wyobrażają. Tęsknią za czasami, kiedy lekarze byli „uzdrowicielami” i szamanami, tak, jak to było w medycynie przez setki lat, zanim wtargnęła w nią nauka. Straciłem już rachubę, jak wiele razy widziałem tę retorykę u osób uprawiających medycynę „integracyjną”, która właśnie to wyraża, zwykle z implikacją, że aby zdobyć tę świętą rolę uzdrowiciela, należy przyjąć różne przednaukowe sposoby leczenia.

W naszej zbiorowej świadomości nadal funkcjonuje koncepcja doktora takiego jak dr Marcus Welby i dr James Kildare – przyjaznych, dobrotliwych postaci, których wpływy i dobre intencje nie były kwestionowane przez pacjentów; lekarzy, którzy w zasadzie funkcjonowali jako nowocześni szamani-uzdrowiciele. Lekarze tęsknią również za czasami, kiedy zdania doktora się generalnie nie kwestionowało, a pacjenci robili, co im kazano. Oczywiście, jest to zromantyzowana wizja. Szamani z pewnością byli respektowani i mogli mieć empatyczne relacje z tymi, których leczyli, ale niewiele więcej mogli zrobić wziąwszy pod uwagę ich ograniczone umiejętności leczenia chorób i urazów.

Nie mogę również nie zauważyć, że przyjęcie innych sposobów poznawania stało się pomysłem na biznes:

„Powinniśmy również pamiętać o tym, że jakkolwiek ciepło i miło brzmią założenia IWK, stały się one sposobem na zarobek. W ostatnich latach zapotrzebowanie na IWK w programach nauczania stworzyło niszę dla tych, którzy przedstawiają siebie jako ekspertów w tej niejasno zdefiniowanej dziedzinie. Podobnie jak w przypadku innych działań mających na celu zwiększenie wpływu innych kultur w szkołach i przedsiębiorstwach, IWK zatrudnia nauczycieli, konsultantów i administratorów, których zadaniem jest pomaganie tym instytucjom w przekuciu słów na działania. Programom tym czasami towarzyszą żądania, aby ci, którzy uczą przedmiotu, mogli to robić bez normalnie wymaganych referencji, co jest zalecane w ostatnim raporcie przygotowanym dla Uniwersytetu Ryersona.”


W odniesieniu do TCM natomiast, odwoływanie się do innych sposobów poznawania stało się nawet większym biznesem, promowanym i chronionym siłą chińskiego rządu. Chiński przemysł TCM generuje 116 miliardów dolarów rocznie i stanowi prawie 30% całego przemysłu farmaceutycznego Chin.

Nauka, kultura i inne sposoby poznawania

W odróżnieniu od Steve’a, nie powiem, że nauka w sposób nieunikniony przenika się z kulturą, przynajmniej nie w dzisiejszych czasach. Może natomiast przenikać przez kulturę i Steve ma rację mówiąc, że celem nauki jest wypracowanie takiego sposobu poznawania i metod, które będą działały dla każdego wszędzie, niezależnie od kultury, aby badać, jak działa natura i wykorzystać tę wiedzę z korzyścią dla ludzkości. Nie ma również wątpliwości, że w medycynie nauka dostarczyła wielu dóbr, ratując więcej ludzkich istnień i zapobiegając większej liczbie zgonów niż jakikolwiek „sposób poznawania” który istniał wcześniej. Nikt nie twierdzi, ze mną włącznie, że nauka jest perfekcyjna. Jasne jest, że nie. Zwolennicy stosowania innych sposobów poznawania w medycynie (jak Boon) uwielbiają przywoływać przykłady porażek i wad medycyny opartej na nauce jako usprawiedliwienia dla akceptacji przednaukowych metod leczenia. Dopóki jednak tradycyjna medycyna, którą tak wynoszą na piedestał nie pokaże, że umie dokonać tego, czego dokonała SBM i nadal dokonuje, wytykanie wad SBM nie usprawiedliwia porzucenia nauki i powrotu do przeszłości. Jednak właśnie tego chcą od nas zwolennicy tradycyjnej medycyny.

To wszystko nie znaczy, że rdzenna wiedza powinna zostać zignorowana. Jak wskazują uczeni, lokalna wiedza rdzennej ludności może być cenna w badaniu klimatu i zmian ekologicznych. Przykład Nagrody Nobla dla artemizyny pokazuje, że niektóre tradycyjne leki mogą zostać przekształcone w wysoce skuteczne środki, choć trudno nie zauważyć, że sprawdzanie naturalnych produktów pod kątem właściwości leczniczych (tzn. farmakognozja) sugeruje wysoki stosunek plew do ziarna. Szacunek dla wiedzy kulturowej nie usprawiedliwia jednak wyłączania starożytnych twierdzeń na temat medycyny z naukowej kontroli czy używania niższego niż dla SBM progu dowodu naukowego do stosowania i regulacji tradycyjnych środków.

oryginalny post: Science-based medicine versus other ways of knowing
blog: Science-Based Medicine
11 czerwca 2018


David H. Gorski, MD, PhD, członek Amerykańskiego Kolegium Chirurgów, jest chirurgiem onkologicznym specjalizującym się w chirurgii raka piersi. Pracuje w Karmanos Cancer Institute, jest również profesorem nadzwyczajnym chirurgii na Uniwersytecie Wayne State.


Udostępnij:

Popularne posty

Obsługiwane przez usługę Blogger.